Kolejny intensywny dzień jazdy przez włoskie Apeniny. Podjazdy dają w kość, jednak temperatura jest optymalna, czyli niezbyt gorąco z delikatnym chłodzącym wiaterkiem. I tak podjazd za podjazdem, góra za górą zbliżamy się do San Marino. Nocleg znajdujemy dość późno, w dodatku niezbyt dobry na dość kamienistym podłożu i odsłoniętym miejscu. Mimo to podłoga namiotu wytrzymała, a i my mieliśmy całą spokojną noc.
Mieliśmy dzisiaj ciężki poranek. Zaszkodził nam prawdopodobnie ostatni posiłek. Pati przeszło dość szybko, ja natomiast pół dnia jeździłem jak struty, na myśl o jedzeniu aż mnie mdliło. Mimo to udało nam się zwiedzić Asyż. Wspaniałe miejsce, piękne, a jednocześnie nie tak zatłoczone jak cały Rzym. Można było spokojnie przystanąć, pomyśleć, chłonąć atmosferę. Po południu ruszamy w dalszą drogę, wjeżdżając na dobre w Apeniny. Podjazdy ostro dają nam w kość, w końcu tylko 6% powierzchni regionu to tereny nizinne. Wieczorem docieramy do granic Gubio. Nie wjeżdżamy jednak do miasta, ponieważ robiło się już szaro, więc należało znaleźć miejsce na nocleg. Przejeżdżamy jeszcze kilka dobrych kilometrów, aż wreszcie znajdujemy fajne miejsce na jakimś zarośniętym starym parkingu.
Nasz ukochany camping opuszczamy dość niechętnie. Jedziemy do centrum miasta. Kręcimy się trochę po znanych już miejscach i żegnamy się z Rzymem. Po południu mamy pociąg do Perugii. Mieliśmy pewne obawy przed tą podróżą, jednak obyło się bez najmniejszych problemów, szczególnie jeżeli chodzi o przewóz rowerów. Wysiadamy w Perugii, robimy zakupy, trochę błądzimy przy poszukiwaniach drogi do Asyżu. Dzięki pomocy miejscowych w końcu trafiamy na właściwy szlak, a na nocleg zatrzymujemy się zaledwie kilka kilometrów od wspaniałego miasta św. Franciszka.
Jedyny nierowerowy dzień na wyprawie. Poruszanie się po mieście metrem i środkami komunikacji jest na tyle intuicyjne, że bez problemów, a w dodatku bardzo szybko docieramy w wybrane miejsca. Tak więc odwiedzamy najbardziej znane Rzymskie place, ruiny, a także muzea Watykańskie i dzielnice EUR (wyjątkowa część miasta, powstała na wystawę światową - dotąd niedokończona). Zjedliśmy także obowiązkową pizze przy Piazza di Fiori.
Od samego rana kręcimy intensywnie, czas nas goni ale wreszcie udaje nam się. O 11:30 docieramy na plac św. Piotra, gdzie o 12 byliśmy świadkami modlitwy z udziałem Ojca Świętego! Będąc pod ogromnym wrażeniem, trochę błądząc po Rzymskich ulicach kierujemy się na camping, gdzie mamy zarezerwowany luksusowy bungalow.
Już po 15 minutach od wyjazdu z naszego miejsca noclegu meldujemy się w check-ine. Sprawnie jesteśmy kierowani dalej i już po chwili przymocowujemy rowery na promie i ruszamy na płw. Apeniński do Civitavecchii. Do brzegu dobijamy z lekkim opóźnieniem po południu i od razu obieramy kurs na Rzym, gdzie chcemy dotrzeć jutro na 12 na modlitwę z udziałem Ojca Świętego. Na nocleg zatrzymujemy się z braku laku na dość drogim polu namiotowym, "w ramach rekompensaty" mogliśmy posłuchać włoskiego karaoke :)
Drugi dzień na włoskiej Sardynii wita nas przepięknym słońcem. Kręcimy w kierunku Olbii, która jest stolicą regionu. Trochę denerwuje nas dość spory ruch na drogach, dlatego gdzie się da próbujemy uciekać w boczne drogi. W Arzachen-ie zatrzymujemy się na śniadanie z mozzarellą w roli głównej. Po obfitym posiłku leniwie ruszamy dalej. Około południa docieramy do Olbii; miasta które nie zrobiło na nas specjalnego wrażenia, odnieśliśmy wrażenie, że jest pocięta chaotycznie autostradami jak szwajcarski ser, a i starsza część miasta nie wyglądała najlepiej. Szybko odnajdujemy drogę do portu, skąd jutro o 7 odpływa nasz prom. Szukamy miejsca na nocleg. Planowaliśmy pole namiotowe, jednak najbliższe jest ok 30km od miasta, w dodatku z cenami po przeliczeniu ponad 50zł za osobę. Tym razem mamy szczęście, świetne miejsce znajdujemy już po paru kilometrach od portu w strefie przemysłowej. Zostało nam jeszcze trochę czasu, więc zapragnęliśmy wykąpać się prz podobno jednej z najlepszych plaż na Sardynii w Pittulongu.
Rowerowej wyprawy dzień 7. Przed południem opuszczamy camping i kierujemy się do Bonfiacio skąd odpływa nasz prom na Sardynie do S.T. Gallura. Dzień jest jak zwykle piękny, słońce grzeje od samego rana. W portowym miasteczku Bonifacio jedziemy do starego miasta wyniesionego na klifie. Muszę przyznać, że jest to najpiękniejsze miasto jakie widziałem, wspaniałe wąskie, klimatyczne uliczki, co rusz genialne widoki na kredowe wybrzeże, kramy i te zapachy z mijanych restauracyjek. Około 17 dopływamy na Sardynię. Obieramy kurs na Olbię. Kręcimy jeszcze ok 20 km i zatrzymujemy się w ładnie osłoniętym miejscu niedaleko drogi.
Rowerowa festa dzień 6. Dzisiaj rekordowy dzień pod względem przewyższenia i pokonanego dystansu. W Propriano zatrzymujemy się na krótką kąpiel w wspaniałych Korsykańskich wodach. Następnie pokonujemy konkretny podjazd i docieramy do wypłaszczenia z tendencją spadkową, jedzie się wyśmienicie, dlatego dokręcamy prawie do samego południowego krańca wyspy, tylko kilkanaście kilometrów od Bonifacio. Na nocleg zatrzymujemy się na przyjemnym Camping De La Ferme Rossa.
Rowerowego kręcenia dzień 5. Wstajemy dosyć wcześnie i zabieramy się za nasze podjazdy aby w odpowiednim czasie dotrzeć do Bonifacio skąd odpływa nasz prom na Sardynię. Ze względu na małą ilość czasu oraz aby specjalnie nie dokładać kilometrów omijamy Ajaccio łukiem i rozbijamy się kilkanaście kilometrów dalej na południe na starym zasypanym fragmencie drogi, miejsce niezbyt ciekawe ale za to dobrze ukryte.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com