Teoretycznie rok szkolny się dla mnie skończył, jednak cały czas mam w perspektywie czerwcowy egzamin, dlatego warto pojechać na kilka dodatkowych zajęć.
Rano wyjazd o 8:45. Pochmurno, wiatr niewielki. Jechało się całkiem przyjemnie, tym bardziej, że pod same drzwi szkoły prowadzi ścieżka rowerowa. Jedyny mankament to dość dużo liczba świateł.
Udało nam się wreszcie wybrać na jakiś wspólny wyjazd. Cel - WPN. Pogoda niezbyt sprzyjająca, czyli gęste ciężkie chmury i dość spory wiatr. Mimo to nie odpuściliśmy. Do Parku dojechaliśmy przez Junikowo, Świerczewo, Luboń i Wiry.
Dość szybko przejeżdżamy przez rezerwat "Puszczykowskie Góry" docierając do Szosy Poznańskiej, która prowadzi nas do Osowej. Zaczynamy podjazd drogą od Puszczykówka. Patrycja pokonała 2/3 podjazdu, co i tak jest sporym sukcesem. Sam nie wiem czy podjechałbym rowerem, którym jechała - ciężka damka, typowy mieszczuch.
Po dotarciu na szczyt Osowej nawiedzamy pobliski sklep i robimy przerwę przy nowym punkcie widokowym. Punkt widokowy już pokazywałem, to może teraz pięknie kwitnące tam kwiaty:
Następnie ścieżką wzdłuż jeziora docieramy do Graiserówki, która prowadzi nas do samych Komornik skąd już żabi skok do domu przez Plewiska i Fabianowo.
Dzięki wadliwej dętce continentala miałem małe zamieszanie przed wyjściem z domu, gdyż nie zastałem powietrza w oponie. Szybkie nerwowe klejenie zakończone fiaskiem i tak się wszystko potoczyło, że pojechałem do szkoły damką i spóźniłem się 20min. Dzięki Continetnal.
Po 2h powrót do domu przy bardzo sprzyjającej słonecznej aurze.
Wyjazd do szkoły dopiero na 11. Tradycyjnie po 2h powrót do domu.
A po południu krótka wycieczka z Patrycją w celu rozłożenia, przewietrzenia i skompresowanego złożenia namiotu oraz testu kuchenki primusa nieużywanej od prawie roku.
Postanowiłem dzisiaj przejechać się po bardzo dawno przeze mnie nie odwiedzanej pętli trzech jezior.
Trasę zaczynam bardzo szybkim przejazdem przez Lasek Marceliński, następnie ścieżką rowerową wzdłuż Polskiej. Czekałem tam chyba z 5 minut za nim w końcu zapaliło się zielone. Wreszcie jednak dotarłem nad Rusałkę. Mimo braku jakieś fenomenalnej pogody ludzi było spoooro. Po zrobieniu jednej pętli jadę dalej w kierunku Strzeszynka. Tam już ludzi coraz mniej, więc i jedzie się coraz lepiej.
Mijając jezioro Strzeszyńskie docieram do Kiekrza.
Następnie po kilkuset metrach piaszczysto-brukowanej ścieżki wjeżdżam na szlak wzdłuż j. Kierskiego.
Tam kilka mniejszych i większych hopek i tym sposobem docieram do Przeźmierowa, gdzie z jednej strony tuż nad moją głową przelatuje startujący samolot...
WPN po raz 3 w ostatnim czasie, tym razem dojazd przez Puszczykowo najkrótszą trasą i dwa podjazdy pod Osową. Najpierw szosą od strony Puszczykówka, a następnie Pożegowską.
...czyli kilka kilometrów po mieście w celu załatwienia paru spraw w tym odebrania zamówionej opony schwalbe marathon. Po prawie roku po niezbyt przyjemnej przygodzie dorobiłem się wreszcie nowej porządnej opony.
Ostatnio mocno ciągnie mnie do jazdy w ciszy i spokoju, pustymi ścieżkami, wśród drzew i jezior. Z tego powodu oczywistym kierunkiem jazdy wydaje się Wielkopolski Park Narodowy.
Temperatura dzisiaj w porównaniu do poprzednich dni niezbyt wysoka, jednak jechało się bardzo przyjemnie. Wreszcie udało mi się wyrwać na spokojne kręcenie po WPN-ie dawno nie odwiedzanymi ścieżkami.
Dojazd do Parku standardowo, następnie Graiserówką nad Jarosławiec, dalej wzdłuż Góreckiego i już po chwili mijam Kociołek i docieram na szczyt Osowej Góry.
Po krótkiej przerwie jeden toporny podjazd, a na zakończenie Graiserówką w stronę Komornik, następnie zółtym szlakiem do Wir z których już asfaltami przez Junikowo i Fabianowo docieram do domu.
Bardzo krótki wypad kellysem. Najpierw szosowo ulicą cmentarną, następnie ścieżką wzdłuż Bukowskiej i Polskiej. Następnie trochę terenu wokół Rusałki...
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com