Standardowa rundka przez WPN. Wyjechałem po 18. Na drogach niewielki ruch...w WPN-ie całkowita pustka, tylko ja, rower, śpiew ptaków i powoli zachodzące słońce.
Powrót do domu bardzo spokojnym tempem...całą drogę błądząc myślami nad różnymi sprawami.
Rano samotnie dojeżdżam do Pati, przez jeszcze puściutki Park Sołacki, Cytadelę i wzdłuż Warty. Wczesnym popołudniem ruszamy wspólnie. Najpierw przez pobliski las docieramy do kampusu Morasko. Przejeżdżamy tamtędy błyskawicznie drogą asfaltową, która prowadzi do zdecydowanie mniej uczęszczanych ścieżek. W ten sposób trafiamy do podnóży wschodniego wierzchołka góry Moraskiej. Z podjazdem obydwoje radzimy sobie wyśmienicie. Nagrodą jest doskonała panorama poznania. Następne 9 km pokonujemy asfaltem z Moraska przez Radojewo do samego Biedruska. Tam wjeżdżamy na tytułowy Nadwarciański Szlak Rowerowy. Trasa fenomenalna z licznymi terenami podmokłymi w okolicy i strumieniami. Kręcimy aż do Różanego Potoku międzyczasie robiąc krótką przerwę nad Wartą. Na koniec myk myk kilkoma ścieżkami i jesteśmy w domu.
A gdy zaczęło się już ściemniać ruszyłem najkrótszą drogą przez miasto do siebie (czas 38min).
Przed pracą wyskoczyłem na rower...trasa doskonale znana ale też ciągle sprawiająca przyjemność. Najpierw najkrótszą trasą do WPN, podjazd pod punkt widokowy, czerwonym szlakiem NW, dalej nad Jarosławiec i powrót na asfalt w Rosnówko. Kolejne kilometry z wiatrem w plecy przez Walerianowo -> Rosnowo -> Komorniki -> Plewiska -> Fabianowo -> Junikowo
Niestety cały tydzień nierowerowy. Na weekend zostaliśmy z Pati zaproszeni na 18 urodziny Mateusza. Z przyjemnością skorzystaliśmy z zaproszenia, a pojechaliśmy rowerami.
Pogoda może niezbyt dobra, chociaż nie można narzekać bo udało się nam uniknąć deszczu. Impreza natomiast przednia :)
Mimo, że ledwie wczoraj wróciliśmy z Majówki szlakiem EV10...postanowiłem również trochę rowerowo wykorzystać niedzielę. Zrobiłem pętlę przez Puszczykowo i WPN.
Najzimniejsza nocka wyjazdu za nami. Temperatura spadła do ok 6 stopni, jednak uczucie zimna mocno potęgowała wilgoć w powietrzu. Poranek mimo to wita nas bezchmurnym niebem. Zbieramy się szybko i ruszamy na szlak.
Docieramy do Gąsek gdzie znajduje się kolejna latarnia na naszej trasie oraz krzyż, który ma być "bronią" w walce przeciw elektrowni atomowej w tamtym regionie.
Ponieważ mamy dzisiaj ograniczony czas, nie zabawiamy tam zbyt długo, wjeżdżamy na ścieżkę rowerową która prowadzi nas aż do samych Łazów. Jeszcze ostatnie spotkanie z morzem i czas odbić wgłąb lądu.
Ruch na drogach niewielki, słońce świeci, wiaterek w plecy, kilometry szybko uciekają. Po dotarciu do Suchej Koszalińskiej, gdzie wjeżdżamy na drogę wojewódzką 203 robimy przerwę na obiad. Dzisiaj po praz pierwszy podczas wyjazdów jedliśmy pulpety w sosie pomidorowym - smakowały wyśmienicie.
Do odjazdu pociągu zostały 2h, dlatego zakasamy rękawy i czym prędzej ruszamy w stronę Koszalina. Chcieliśmy uniknąć jazdy ruchliwą krajową 6 i zboczyliśmy do lasu. Niestety nie wyszło nam z tego nic dobrego. Gdy udaje się nam wrócić na DK6 okazuje się, że do Koszalina i ścieżki rowerowej nie dzieli nas aż tak dużo jak myśleliśmy.
Na dworzec trafiliśmy bez problemów dzięki pomocy pewnej Pani, która potrafiła nam wytłumaczyć przejazd przez najbliższe 5 skrzyżowań aż do samego dworca w taki sposób, że droga ta wydawała się zupełnie oczywista.
Kupujemy bilety, robimy zakupy i wskakujemy do pociągu.
Po ponad 5h jesteśmy w domu. Odprowadzam Pati do domu, a następnie samotnie ruszam do siebie. Majówka zakończona. Było naprawdę fenomenalnie. Po raz kolejny wspaniale nam się razem jechało. Pogoda dopisała. Mimo, że było dosyć zimno, to większość czasu towarzyszyło nam słońce i nie spadła na nas ani kropelka deszczu. Zawsze chciałem zobaczyć wszystkie nadmorskie miejscowości, pierwszy etap tego celu udało się spełnić. Z niecierpliwością razem z Pati czekamy na kolejne.
Po śniadaniu z latarnią w tle ruszamy w kierunku kolejnej nadbałtyckiej miejscowości Mrzeżyna. Mamy także przyjemność jechać po świetnych ścieżkach rowerowych, z dala od zgiełku i samochodów.
Mimo, że ciągle jest bardzo słonecznie, wszystko mieni się wiosennymi intensywnymi kolorami, ciągle towarzyszy nam zimny wiatr. To właśnie dlatego mimo słońca temperatura nie bardzo chce wzrastać. Chciałbym wrócić do tego miejsca.
Kolejne kilometry do samego Kołobrzegu pokonujemy po dobrze zaplanowanych ścieżkach rowerowych. Po dotarciu do dość dobrze znanego mi miasta od razu kierujemy się do portu...
Postanowiliśmy dotrzeć dzisiaj do Ustronia Morskiego i tam znaleźć jakieś pole namiotowe...więc jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy. Po drodze mijamy piękny ekopark oraz byłe lotnisko wojskowe w Bagiczu.
Znalezienie pola namiotowego zajmuje nam zaledwie kilka chwil. Szybko rozkładamy namiot i zabieramy się do gotowania -> dzisiaj makaron z sosem...a także parówki bobaski :)
Kolejny kilometry pokonujemy po świetnych ścieżkach parku. Ponieważ byliśmy nieco do tyłu z czasem wjechaliśmy na drogę wojewódzką 102 mijając znane pole golfowe Ambert Baltic Golf Club.
Gdy docieramy do Pustkowa możemy oglądać 20m replikę krzyża na Giewoncie. Pierwsze co mi przyszło na myśl gdy go zobaczyłem to „ Teraz czas zobaczyć oryginał”.
40 minut przed odjazdem pociągu meldujemy się na dworcu. Ludzi bardzo dużo. Gdy podjechał nasz skład, wszyscy pędę rzucili się do drzwi. My natomiast z naszymi ciężkimi rumakami nie zdążyliśmy i nie starczyło dla nas miejsca. Na domiar złego okazało się, że następny pociąg akurat w święta majowe nie kursuje.
Mimo wszystko nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Pojechaliśmy świetną ścieżką rowerową do samego centrum Szczecina.
Dzisiejszego dnia docieramy do Międzyzdrojów. Miałem nadzieję na nocleg na terenie leśniczówki jednak Pan leśniczy mimo, że miłoy i serdeczny nie pozwolił się na rozbić. Z tego powodu musimy cofać się na pole namiotowe. Na jednym nas nie przyjęli (w maju prowadzą tylko campingi). Natomiast na drugim zostaliśmy przyjęci z otwartymi rękami. Namawiano nas również aby zatrzymać się tam do końca majówki.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com