Trasa od 3 lat niezmieniona. Najpierw krajowa 5, dalej 32. W Strykowie krótka przerwa, Mateusz, który prowadził do tej pory na szosie odłącza się od nas i wraca do domu.
Kolejne kilometry pokonujemy w sześciu w bardzo dobrym tempie z wiatrem w plecy.
Do samego Wolsztyna robimy dwie przerwy docierając do celu podróży 1,5h przed rozpoczęciem parady parowozów. Z tego względu najpierw trafiamy na rynek i oglądamy paradę orkiestry i prezentację okolicznych szkół. Między czasie spotykamy się z Piotrem, który brał udział w zlocie maluchów. Na zakończenie szybkie zakupy w biedronce i w końcu możemy oddać się oglądaniu parowozów:
Powrót do domu zdecydowanie bardziej trudniejszy. Wiatr albo boczny albo wmordewind. Zmęczenie coraz większe. Mimo to robimy tylko dwie typowo odpoczynkowe przerwy.
Słońce zaczyna zachodzić robi się chłodniej. Niestety Mateusz nie wytrzymał i ze względu na ból kolana został w Stęszewie czekając na transport samochodem. Po około 40min Paweł z Mateuszem kończą wyjazd w Głuchowie a Maciej, Grzegorz i Ja pokonujemy jeszcze 10km do Poznania.
Do domu wróciłem prawie dokładnie po 12 godzinach. Było ciężko ale za to słońce pięknie przyświecało przez cały dzień.
Wczoraj wieczorem montaż i regulacja przerzutki, a dzisiaj test. Kilka razy górka w lasku Marcelińskim i powrót do domu.
Generalnie wszystko gra tylko hak jest jeszcze trochę krzywy i przez to cały napęd gorzej pracuje. Na dniach powinienem mieć nowy, więc wszystko będzie tak jak być powinno:)
Kolejny dzień do szkoły. Właściwie ostatni...następny raz pojadę zapewne za miesiąc. Rano w miarę ciepło, a w drodze powrotnej to w ogóle bajka...pogoda super. Trasa była by jeszcze lepsza gdyby nie remontowana ulica koło stadionu.
Po południu za to, przez lasek Marceliński do cyklotura odebrać nową przerzutkę i dętkę
Po dość długim porannym serwisie. Czyszczeniu roweru, prostowaniu przerzutki, haka i regulacji w świąteczne popołudnie ruszyłem w trasę.
Trasa bardzo przez mnie lubiana, ponieważ nie trzeba za daleko dojeżdżać, a już po kilkunastu minutach docieram na bardzo fajną ścieżkę w lasku Marcelińskim.
Następnie kawałek super asfaltową ścieżką rowerową docieram nad Rusałkę robiąc pętle wokół jeziora. Jedynym mankamentem tego miejsca jest duża liczba ludzi...zwłaszcza w weekendy.
W pewnym momencie wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego...nagle zachmurzyło się, zaczęło lać, zerwał się wiatr. Widać, że ludzie byli nieźle zdezorientowani. Mimo to jechałem dalej nad Strzeszynek z nadzieją, że przestanie padać...
Przez ten cały deszcz zrobiło mi się zimno, więc momentalnie wszedłem na większe obroty.
...i tak nim dotarłem do Kiekrza przestało padać, wyszło słońce...a ludzie chyba nawet nie myśleli co działo się zaledwie 7km dalej.
Na zakończenie standardowo Kiekrz, Przeźmierowo, Wysogotowo, Skórzewo i Junikowo...
Po wczorajszym przedwcześnie skończonym wypadzie dzisiaj postanowiłem sobie odbić. Tak więc, ze względu na chwilową niedyspozycję kelly's-a wsiadam na Meridę. Początek trasy to przeprawa przez miasto w kierunku Suchego Lasu. Po pokonaniu tego tragicznego odcinka jedzie się już lepiej. Nie ma tylu dziur, a i ruch jest mniejszy. Po fajnym leśnym odcinku docieram do Biedruska w którym wjeżdżam na poligon w weekendy oficjalnie otwarty dla rowerzystów bez żadnej wymaganej przepustki, jak to bywało dawniej - choć szczerze mówiąc nie słyszałem o osobie która miała by taką przepustkę.
Na poligonie jedzie się całkowicie fenomenalnie, cisza spokój i znikomy ruch.
W połowie drogi zatrzymuje się przy ruinach kościoła:
Wreszcie udało nam się razem spotkać i pojeździć w szerszym gronie...a więc od początku:
o 9:30 przyjechał po mnie Grzegorz i razem pokręciliśmy na miejsce "zbiórki" do Lubonia. Trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy i w 6 osobowym składzie ruszyliśmy na podbój WPN-u. Obecni jeźdźcy to od lewej Grzegorz, Mateusz, Paweł, Mateusz i Tomek.
Na wstępie pokrążyliśmy po górach Puszczykowskich, aby dotrzeć do rezerwatu Pojniki. Dalej fajną ścieżką wzdłuż Graiserówki i ostro nad Góreckie.
A potem nieszczęsny podjazd na Osową Górę...szło nieźle...ale przy samym końcu coś strzeliło... i posypała mi się przerzutka. Trochę z Tomaszem pomajstrowaliśmy i niby było dobrze...ale już po kilkuset metrach przerzutka wygięła się w agonii. Oczywistym staje się, że jazdy już koniec...
...jednak nie poddaje się i jakoś tak zakładam przerzutkę, że bez zmiany biegów da się jechać.
...i tak dotarliśmy do Dymaczewa, gdzie akurat był Piotr i Robert, dlatego mogłem się z Nimi zabrać do Lubonia.
A z Lubonia razem z Piotrem do domu do Poznania, całe szczęście bez większych niespodzianek ze strony przerzutki... mimo jej agonalnego stanu, kilku zgrzytów, nie zawiodła do końca i pozwoliła dotrzeć mi do domu...
Z racji małej ilości czasu, dzisiaj szybko szosowy standard przedłużony do Rosnowa z racji fajnej górki. W drodze powrotnej poczekałem chwilę na Mateusza i razem ruszyliśmy przez Plewiska, Fabianowo i Junikowo do mnie do domu.
Wreszcie ostatni dzień do szkoły...rano na 7:25, trochę przynudzania, ostatnie zaliczenia i o 13:40 fajrant. Właściwie dla mnie zaczęły się wakacje...tylko w maju będzie trzeba jeszcze trochę popracować ale myślę, że nie będzie źle...
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com