Pogoda jakaś niespecjalna ostatnio...ale nie pada więc jadę na umówione spotkanie w WPN. Robimy z Mateuszem kilka zdjęć i bodaj zielonym szlakiem udajemy się do Wir. Na zakończenie już asfaltem przez Komorniki, Fabianowo i Junikowo.
Już prawie zapomniałem kiedy ostatni raz jeździłem w terenie, dlatego dzisiaj postanowiłem trochę to nadrobić. Początkowo chciałem zrobić standardową trasę wzdłuż trzech jezior ale noga coś nie podawała, więc skończyło się na pętli nad Rusałką i powrotem Bułgarską.
Dane tylko orientacyjne, ponieważ czujnik od licznika w kellysie popsuł się już chyba do końca na wyprawie. Coraz bardziej tracę sympatię do produktów tej firmy.
Byłem umówiony z Mateuszem na szose. Okazało się, że dołączy do nas jeszcze Tomek, więc szybka zmiana planów i ruszam na spotkanie z Chłopakami do Łęczycy.
Dalej już w trzech mkniemy do Kórnika. W domu Tomek robi szybką zmianę roweru; wsiada na szosę, więc i tempo jeszcze bardziej wzrasta.
Do Śremu ciśniemy ostro. Jednak podczas przerwy doszliśmy do wniosku, że trochę za ostro. Mateusza coś brało przeziębienie, więc i sił brakowało. Reszta trasy raczej spokojnie. Kilka zmian, trochę gadania...całkiem przyjemnie.
Pogoda dzisiaj nie zachęca do jazdy ale z racji tego, że w nocy wyjeżdżam nad morze, a i Mateusz zaproponował wspólną trasę postanowiłem mimo wszystko pokręcić...więc...pomknęliśmy moim standardem.
Tempo dosyć żwawe..po części dlatego, że jechaliśmy z wiatrem. Droga powrotna już nieco gorsza.
Nawet udał mnie się nie zmoknąć co dzisiejszego dnia nie było trudne.
Jechało mnie się gorzej niż wczoraj, zwłaszcza po skręcie w Więckowicach, gdzie wiatr raczej zaczął przeszkadzać. W dodatku droga do Stęszewa w okolicach Trzebawia pozostawia wiele do życzenia.
Pierwszy wypad po wyprawie. Generalnie na pierwszej prostej ciężko mi było utrzymać kierownicę, czułem się jakbym nie umiał jeździć na rowerze. Dalej było już lepiej, chociaż w zakrętach jeździłem raczej asekuracyjnie. Nie ma co się dziwić po ponad dwóch tygodniach jazdy rowerem z około 30kg bagażem, przesiadka na leciutką i sztywną szosę to olbrzymia zmiana.
Co do samej jazdy...czułem się świetnie. Choć łydki momentami dawały o sobie znać.
Trasa taka jak zawsze z tym, że powrót przez Fabianowo.
Droga którą widać tam na dole, to ta którą wczoraj jechaliśmy i z której wdrapywaliśmy się na naszą polanę. Fakt nie było to łatwe zadanie ale jak najbardziej warte tego miejsca.
Na zakończenie kilkanaście kilometrów podjazdu, następnie chwilowe wypłaszczenie i zjazd do samego Zakopanego. W tym dość ruchliwym miasteczku najpierw udajemy się na dworzec aby kupić bilety na pociąg powrotny do Poznania. Później Krupówki, Skocznia i wracamy na dworzec w oczekiwaniu na pociąg.
Ogólnie jechało się wyśmienicie, mieliśmy cały przedział dla siebie...trochę pospaliśmy jedynie co to podróż mogła by trwać mniej niż 12h i mieć mniej kontroli biletów, które sprawdzano nam o 21, 23, 02 i 06. Jak rano pomyślałem o tym konduktorze, który przyszedł o 02 to miałem wrażenie, że coś mi się chyba ta kontrola przyśniła.
P.S Już wkrótce zapraszam na podsumowanie wyprawy oraz krótki filmik.
Ledwo wyjechaliśmy z naszego miejsca noclegu a już minął nas wojskowy jeep. Ogólnie to mieliśmy szczęście z noclegiem, ponieważ dalej jest następna baza wojskowa, potem Bańska Bystrzyca i zaczyna się Park Narodowy Niskie Tatry.
Jak można się domyślić z profilu dzisiejszej trasy początek dnia był dla nas dosyć ciężki. Wjechanie na szczyt tego wzniesienia zabrało nam chyba z 3,5h...ale potem mieliśmy dłuuugi zjazd, więc siły i chęci do jazdy wróciły.
Już po południu kilka kilometrów za Rużomberokiem łapie swojego pierwszego "laczka" na tej wyprawie. Wyglądało na to, że w oponę wbił mi się zszywacz. Po ściągnięciu całego bagażu, wymiana dętek...pompowanie...zakładanie bagażu i po małej przerwie technicznej ruszamy dalej...ku następnemu dosyć sporemu podjazdu. Nasze zdobywanie tego wzniesienia to istna parodia...robiliśmy przerwę co jakieś 200m nie mogąc wytrzymać ze śmiechu z bliżej nieznanego powodu...
...ale kiedy już w końcu wtargaliśmy się na szczyt nasze wysiłki zostały zrekompensowane:
Kiedy w końcu się udało nasze miejsce było po prostu wymarzone...noo może w razie burzy było by nieciekawie ale pod resztą względów wspaniale. Osłonięci od drogi, z pięknym widokiem i przyciętą trawką. Lepszego ostatniego noclegu nie mogliśmy mieć.
Zmęczeni po wczorajszym dniu, pełni obaw przed wjazdem na Słowację śpimy do 9.
Przed zwinięciem namiotu miła nas starsza para w Ładzie. Gdy jechali w jedną stronę mimo, że przejeżdżali obok naszego namiotu, nawet ich nie zauważyłem. Pamiętam jak wielkie było moje zdziwienie, jak Paweł oznajmił mi ten fakt. Po około 30 min jechali w drugą stronę. Starszy Pan spojrzał na mnie, na namiot, uśmiechnął się i machnął nam ręką na przywitanie; mamy szczęście do spotykanych ludzi.
Po standardowym pakowaniu ruszamy...na samym początku podjazd, a następnie zjazd prawie do samej Słowackiej granicy.
Już od samego początku zauważamy, że drogi na Słowacji są zdecydowanie gorsze niż Czeskie. Czasami miałem wrażenie, że są nawet gorsze niż Polskie, jednak te widoki, rekompensują trudności. Ostatnie kilometry jazdy boczną drogą upływają pod znakiem sporego, stromego podjazdu...
Dalszą część dzisiejszej trasy pokonujemy drogą numer 66. Mimo, że dosyć ruchliwa, to z dobrym asfaltem, wyważonymi podjazdami i oczywiście pięknymi widokami. Zobaczcie sami:
Na zakończenie, zakupy w Zvolen, następnie jeszcze kilka kilometrów za miasto i rozbijamy się niedaleko lotniska wojskowego. Generalnie w nocy gdy wyszedłem z namiotu to widziałem latarnie pasa startowego. Mimo to, uważam, że byliśmy schowani całkiem dobrze i jedynie radary mogły nas namierzyć...
...oczywiście nie można tu jeszcze zapominać jaki widok towarzyszył nam przy kolacji.
Wstajemy o 7. Słońce od samego początku mocna nas przygrzewa, tym bardziej, że nie jesteśmy niczym osłonięci. Lubię jak jest gorąco ale czasami po prostu w takim słońcu poleżało by się na leżaku..zamiast pakowania ekwipunku.
Po ponad godzinnej krzątaninie ruszamy i praktycznie momentalnie wjeżdżamy na przedmieścia Budapesztu. Wjazd do centrum miasta nie jest specjalnie łatwy, jeżeli nie chce się jechać autostradą. Jednak nam jakimś szczęśliwym trafem udaje się dotrzeć nad Dunaj bez zbędnego błądzenia...
Podziwiając zabudowania przy brzegach Dunaju podchodzi do nas Polak najprawdopodobniej mieszkający w Budapeszcie. Chwilę rozmawiamy. Mówimy o naszej trasie, o planach na następne dni. Przy okazji dowiadujemy się jak najlepiej dotrzeć do najciekawszych miejsc madziarskiej stolicy.
Podczas zjeżdżania z góry obręcze mocno się zgrzały, a klocki starły, ponieważ jest tam bardzo stromo, a nie mogliśmy odpuścić sobie takiego zjazdu. U podnóża góry czekała kolejna bardzo piękna budowla wykuta w skale.
Kontynuując zwiedzanie miasta jedziemy dalej wzdłuż rzeki, nagle zdziwieni, że ścieżka i tory tramwajowe są odgrodzone taśmą zauważamy, że około 500m odcinek torowiska i drogi wzdłuż Dunaju został wygospodarowany na plan filmowy...
- Ciekawe czy były na nim jakieś Węgierskie gwiazdy?! - Kto wie...całkiem możliwe.
Równie łatwo jak wjechać do Budapesztu udało nam się wyjechać. Jedziemy w kierunku granicy Węgiersko - Słowackiej drogą numer 2 mijając Dunakeszi i Vac.
Pokonując kolejny podjazd kilka kilometrów za miejscowością Retsag znajdujemy dogodne miejsce na nocleg.
Podczas gotowania podjechali do nas motocrossowcy...jeden z nich próbował się z nami porozumieć jednak nieskutecznie. Z tego co się zorientowaliśmy tłumaczył nam coś o trudności ścieżek w lesie. Swoją drogą ciekawe co o nas pomyśleli, bo rowery mieliśmy już schowane i siedzieliśmy tylko wśród kilku sakw i palnika. Całe szczęście trafiamy na samych uprzejmych ludzi, którzy nie mają nic przeciwko naszemu nocowaniu.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com