Po dniu pracy szybko wracałem do domu. Jeszcze tylko ostatnie przygotowania, zapięcie wszystkiego na ostatni guzik i wyruszamy. Razem z Pati wsiadamy do pociągu po 18. Ludzi sporo. Jednak tego można było się spodziewać. Mimo to sprawnie pakujemy się do wagonu rowerowego i znajdujemy własny kąt.
Krótko po zmroku docieramy do Szczecina Dąbie. Wsiadamy na nasze rowery aby po kilku kilometrach dotrzeć na świetnie położone pole namiotowe PTTK nad samym jeziorem Dąbie.
Już o ciemku rozbijamy namiot i szykujemy się do spania.
Rano zimno i wietrznie, jednak wracać trzeba. Jedziemy najkrótszą drogą do mnie, czyli przez Plewiska, Fabianowo i Junikowo. W międzyczasie zaczyna się przejaśniać, więc i kręci się coraz lepiej. Po południu odprowadziłem Pati naszą ulubioną trasą przez Golęcin i wzdłuż Warty, tą samą ścieżką również wróciłem do domu.
Co tu dużo pisać, wybraliśmy się z Pati na pierwszego tegorocznego grilla. Po południu przez Rusałkę, Golęcin, Cytadelę pojechałem po moją towarzyszkę, a następnie już wspólnie zaczęliśmy kierować się na Głuchowo. Trochę przeliczyłem się z długością trasy, dlatego na miejsce dojechaliśmy później niż obiecywałem. Ale za to pokonaliśmy świetną leśną trasę wzdłuż Rusałki, Strzeszynka i Kiekrza, a potem już raczej asfaltami przez Przeźmierowo, Zakrzewo i Gołuski.
Koncepcja trasy bardzo zbliżony do ostatniego wypadu. Z tym, że przejechałem przez szachty oraz ścieżką przez pole...gdzie uczyłem się jeździć na rowerze. Następnie skróciłem sobie trochę powrót w WPN, ponieważ chciałem sprawdzić jedną ze ścieżek, która doprowadziła mnie do Szreniawy. Ostatni etap trasy asfaltowy i standardowy -> Rosnówko, Walerianowo, Rosnowo, Komnorniki, Plewiska, Fabianowo, Junikowo.
Kolejny piękny słoneczny dzień dzień. Czasu wprawdzie mało ale po południu udało mi się wykręcić standard z bonusem w postaci krótkiej wizyty w WPN-ie. Wjechałem na punkt widokowy, kawałek czerwonego szlaku, wzdłuż pola nad Jarosławiec i powrót na asfalt w Rosnówku. Zakończenie zupełnie standardowe przez Rosnowo, Komorniki, Plewiska, Fabianowo i Junikowo.
Czas letnich wypadów zbliża się wielkimi krokami. Razem z Pati postanowiliśmy sprawdzić działanie starego sprzętu, a także wypróbować nowy. W szczególności namiot tunelowy marabuta. Na miejsce testu wybraliśmy brzeg jeziora Chomęcickiego.
W drogę ruszamy dopiero po godzinie 17. Pogoda nie rozpieszcza, jednak nie pada chociaż nad naszymi głowami formują się ciężkie chmury.
Gdy docieramy do Głuchowa robimy kilkunastominutową przerwę u Pawła. Rozmawia się dobrze, więc i w drogę ruszyć ciężko. Po chwili dołączyli do nas także Mateusz i Bartek. Po upływie następnych kilku minut ruszamy na ostatni etap dzisiejszej trasy.
Gdy przyjeżdżają krótko przed 22 wychodzimy im na spotkanie. Dostaje świetny rowerowy prezent na urodziny. Po kilkudziesięciu minutach dojeżdża do nas na krótką pogawędkę i wymianę dowcipów Artur i Mateusz.
Przed 24 kładziemy się spać. Temperatura w namiocie oscyluje w granicach 8-9 stopni. Śpiwory przykrywamy dodatkowo kocem i nagle...już 8 rano :)
Ścieżka wiedzie wzdłuż brzegu między licznymi iglakami. Po zimie poziom rzeki jest wciąż wysoki, dlatego dwukrotnie byłem zmuszony omijać częściowo zalany szlak.
W Puszczykówku wjeżdżam na asfalt, po którym kręcę przez miasto aż po sam szczyt Osowej Góry. Kolejne kilometry pokonuje starymi znanymi leśnymi duktami w pobliżu jeziora Kociołek i Góreckie na którym wciąż znajdowały się resztki lodowej tafli.
Właściwie to wiało i padało, jednak jechało mi się całkiem dobrze. To chyba przez ten wiatr który chyba częściej mi pomagał niż przeszkadzał. Wreszcie widać też pierwsze oznaki wiosny.
Patrycji rower został naprawiony i zmodernizowany, a dzisiaj postanowiliśmy sprawdzić jak się sprawuje. Po południu jadę do Patrycji, a następnie wspólnie kręcimy nad Malte.
Tam jedno kółko przy przyświecającym słońcu i powrót do domu, gdyż czas naglił. Test roweru wypadł pomyślnie, głód rowerowania jest, więc tylko czekać na ciekawsze i troszkę dłuższe wyjazdy.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com