Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 200km

Dystans całkowity:1802.96 km (w terenie 120.00 km; 6.66%)
Czas w ruchu:75:22
Średnia prędkość:23.92 km/h
Maksymalna prędkość:51.90 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:225.37 km i 9h 25m
Więcej statystyk

Wschód 2010 - dzień 6

Sobota, 24 lipca 2010 · Komentarze(0)
Przedostatni dzień naszej wyprawy wita nas pięknym błękitnym niebem. Wczesnym rankiem opuszcza nas Mateusz, który rezygnuje z dalszej jazdy i rusza na pociąg do Chełma. Natomiast my z Pawłem powoli jemy śniadanie, pakujemy się, rozmawiamy jeszcze trochę z Panem Edkiem i około 9 ruszamy w trasę.

Niestety już po kilku kilometrach okazuje się, że mamy wiatr w twarz, chyba najgorszy na całej wyprawie. Pierwszą przerwę robimy w Włodawie, gdzie przy okazji kupujemy coś do jedzenie i picia, ponieważ upał nie odpuszczał.

Pierwszym celem dzisiejszego dnia było zwiedzanie byłego obozu zagłady Sobibór..tak więc kilkanaście kilometrów za Włodawą zjeżdżamy na polną drogę, którą po około 5km dotarliśmy do miejscowości Sobibór Stacja oraz na teren obozu.
Obóz zagłady Sobibór © sq3mka

Obóz zagłady Sobibór © sq3mka


Podczas zwiedzania obozu zauważyliśmy zbliżające się z zachodu potężne ciemne chmury … wszystko wskazywało na to, że prognozy się sprawdzą, czyli fala deszczy i burze.

Niezrażeni wracamy z powrotem do drogi asfaltowej…którą jedziemy, jedziemy, przez lasy, pola, co kilka lub kilkanaście kilometrów mijając jakąś wieś…a tymczasem wiatr nie ustępuje, a chmury się zbliżają.

Około 15 docieramy do Dorohuska – Polsko – Ukraińskiego przejścia granicznego. Tradycyjnie podjeżdżamy pod sam terminal przejścia…chwilę wczuwamy się w klimat…stare samochody, ciężarówki i klasyczna muzyka rodem z lat 70-tych. Po kilku minutach ruszamy do pobliskiej restauracji na obiad (znowu cheeseburgery).
Przy Ukraińskiej granicy © sq3mka

Trochę się wypogodziło, a my ruszamy dalej…kilka kilometrów za Dorohuskiem znajdujemy przypadkiem jezioro..a że cały dzień było gorąco, mieliśmy jeszcze czas na jazdę…postanowiliśmy się wykąpać.
Nasze rumaki nad jeziorem koło Dorohuska © sq3mka

Gdy szykowaliśmy się już do wyjazdu zagadał do nas biker z Hrubieszowa, pogadaliśmy chwilę o wyjazdach na Ukrainę, lokalnych społecznościach rowerowych i ogólnie o tamtejszych rejonach.
Ciemne chmury © sq3mka

Najedzeni, wykąpani…ruszamy do Zosina, czyli miejscowości w której znajduje się najdalej na wschód wysunięty kraniec Polski będący ukoronowaniem naszej wyprawy.

Jednak wcześniej…nagle wiatr ucichł…dookoła widać, że pada, zaczęło się błyskać i grzmieć…gdy zaczęło padać akurat zatrzymaliśmy się pod sklepem…i tak siedzieliśmy z 15min aby gdy deszcz trochę ustąpił, ruszyć dalej.

Deszczowy grzyb © sq3mka


Oj jak bardzo się przeliczyliśmy…już po kilku minutach nastąpiło istne oberwanie chmury, a burza znalazła się prawie tuż nad nami. Po kilku chwilach byliśmy cali przemoczeni, włącznie z prawie całą zawartością sakw, dlatego podjęliśmy decyzję aby jechać do Zosina, a następnie do Chełma na wczesno poranny pociąg.

Tak więc ruszamy, w deszczu i burzy pokonując kolejne kilometry. Do Zosina dojeżdżamy około 19, robimy chwilę przerwy i tempem nie podobnym do jazdy z sakwami, czyli 30-33km/h jedziemy do Hrubieszowa, gdzie montujemy lampki i kupujemy jedzenie na kolacje.

Przejście graniczne Zosin © sq3mka

Zosin © sq3mka

Kolację odprawiamy po prawie 20km od Hrubieszowa na przystanku PKS…szef kuchni wymyślił na dziś płatki z mlekiem…oczywiście podgrzanym na palniku. Kolację kończymy około 23, ponieważ coś mi się kojarzyło, że pociąg mamy koło 5, więc nie ma co się spieszyć.

Dalsza trasa to hmmm…jazda prosto, potem prosto i jeszcze trochę porsto….ooo i po 20km lekki zakręt i żeby było ciekawie kolejne 20km prosto . Po prostu masakra..nie dość, że jechaliśmy w nocy, czyli nic naokoło nie widać…od poniedziałku mamy przejechane prawie 750km, a dzisiaj już prawie 200 no i wstaliśmy dzisiaj o 7.

Ale wreszcie koło 2 docieramy do Chełma, rozglądamy się po mieście i ruszamy na dworzec…dworzec luksusowy, ciepło, czysto i gniazdka…podłączyłem telefon i aparat do ładowarki…sprawdziłem pociągi aby dojechać do Poznania iii zasnąłem na środku dworca…całe szczęście tylko na jakieś 15min.

Około 03:30 ruszamy aby obejrzeć Chełm nocą…

Chełm nocą © sq3mka

Na dworzec docieramy kilkanaście minut po 4. Trochę się kręcimy i tak o 5 ładujemy się do pociągu do Lublina. Podróż straszna, na pograniczu snu. W Lublinie przesiadka na pociąg do Poznania.

Jednak, że Paweł chciał zobaczyć Warszawę, wysiadamy na stacji Warszawa Centralna…

Bałtyk 2010 1/4

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(8)
Wszystko zaczęło się właściwie w środę rano kiedy podczas jazdy do szkoły dosyć mocno wiało co jak pisałem wcześniej strasznie mnie martwiło, ponieważ wiał wiatr północny, czyli dokładny wmordwind. Mimo wszystko założyłem, że jeżeli nie dzisiaj to w ogóle. Tak więc po powrocie do domu skoczyłem na małe zakupy, później pakowanie i bezskuteczna próba zaśnięcia przez jakieś 2,5h. Z łóżka wstałem o 21. Wiatr nadal nie ustawał, więc i wątpliwości się pojawiły. Mimo wszystko wsiadłem na rower około 22:30.
Prawie od razu poczułem ten przeklęty wmordewind, a jak by tego było mało asfalt był mokry i pryskało spod kół ale co mi tam. Pierwszy etap trasy to przejazd przez miasto oraz jazda krajową jedenastką aż do Obornik, gdzie po około 35km zrobiłem pierwszą przerwę. Z postoju ruszam chwilę po północy.

Merida o północy © sq3mka


Zaraz za Obornikami wjeżdżam w las i tutaj miłe zaskoczenie…wiatr ustaje. Nie wiem czy to zasługa gęstego zalesienia, czy tak po prostu przestało wiać – Nieważne! Jedzie się wyśmienicie. Ja, rower i ciemny las. Po drodze spotkałem kilka zajęcy oraz całkiem sporą sarnę, która zaraz po oświetleniu przebiegła kilka metrów przede mną.

W bardzo dobrym nastroju i z sporym optymizmem docieram do Czarnkowa, gdzie robię przerwę na coś do zjedzenia i picia.
Z Czarnkowa ruszam chyba około 1:30…ruch na drogach nadal minimalny…zjeżdżam z krajowej jedenastki na wojewódzką 178, którą docieram do Wałcza. Po drodze spotkałem jeszcze zabłąkanego zająca, który ruszył ze mną na wyścigi aby po chwili uciec w pole. Powoli zaczyna świtać, mgła unosi się nad polami i osiada na rzeczach, temperatura osiąga minimum, wiatr się wzmaga, a na niebie widać same chmury.

Prosta...standardowy krajobraz tej trasy © sq3mka


Po przerwie w Wałczu potrzebuje kilku dobrych kilometrów żeby się rozgrzać. Wiatr zaczyna dawać naprawdę mocno w kość ale mam CEL – dojechać nad morze, nie ma odwrotu. Na 6km przed Czaplinkiem moim oczom ukazuje się tablica na którą czekałem, która była pierwszym celem. Jest już bliżej niż dalej…jeszcze trochę.

Jeszcze trochę...100km Kołobrzeg © sq3mka


Po szybkich zakupach na stacji w Czaplinku udaję się do Starego Drawska pod zamek Drahim, gdzie robię dłużą przerwę. Zaczyna się robić ciepło, a jak wielkie było moje zdziwienie gdy zorientowałem się, że świeci słońce, a przez chmury zaczyna przebijać się błękit nieba jest nie do opisania.

Wschód słońca nad jeziorem Drawskim © sq3mka


Podbudowany pogodą chwilę po 7 ruszam dalej piękną i krętą trasą widokową do Połczyn Zdroju. Żeby nie było tak pięknie ciągle wieje, sił coraz mniej, a i ochota na zjedzenie czegokolwiek przechodzi.

Piękna trasa między Czaplinkiem a Połczynem © sq3mka


Za Połczynem zaczynają się górki o czym doskonale pamiętałem. Podjazdy nie szły mi tak gładko jak w zeszłym roku, jednak cóż zrobić…trzeba jechać. Słońce już na dobre zagościło na niebie i zrobiło się naprawdę pięknie.

Piękny poranek, piękna trasa...tylko ten wiatr © sq3mka


W Białogardzie robię zakupy, po czym szukam miejsca na odpoczynek. Okazało się jeszcze, że muszę jechać objazdem który prowadził właściwie przez całe miasto na około. Po 15 min wreszcie znajduje fajne miejsce nad niewielkim stawem, gdzie wreszcie coś zjadam, chociaż nie przyszło mi to łatwo. Wypijam też resztę żelu.
Wszystko pięknie tylko ten wiatr ciągle wieje…nie wiem czy ciągle mocniej czy to od zmęczenia. Po dojechaniu do Karlina okazało się, że odbywa się tam procesja i znowu musiałem trochę polawirować po bocznych uliczkach. Dalsza trasa to już myślenie o dalszej części dnia, o zobaczeniu morza, o spotkaniu Piotra z rodziną oraz o odpoczynku.

W Dygowie odbijam już w stronę Ustronia Morskiego do którego docieram przejeżdżając przez Kukinie i Sianożęty (takie wioski) . Pamiętam dokładnie, że minąłem granice miejscowości o 12:02.

Morze Bałtyckie © sq3mka


Ustronie Morskie znam doskonale, dlatego od razu udaję się na przystań rybacką, gdzie delektuje się upragnionym widokiem morza oraz czekam za Piotrem.
Na przywitanie przychodzi cała rodzina. Mama Piotra tak szybko wszystko organizuje, że już po chwili jestem wykąpany, najedzony i idę się zdrzemnąć.
O godzinie 15 pobudka..trochę źle się czuje, ponieważ za mało jadłem...ale po 15 min dochodzę do siebie i ruszamy na lotnisko Bagicz pojeździć modelem.

Lotnisko Bagicz © sq3mka


samochód spalinowy RC © sq3mka



Wracamy na kolację, a po kolacji oczywiście to co Kubusie lubią najbardziej oglądając zachód słońca nad morzem…


Podsumowując było ciężko, jednak opłacało się. Mimo tego ciągłego wmordewindu dałem radę…średnia wprawdzie kiepska ale już od samego początku nie to się dla mnie liczyło. Cieszy mnie fakt małej ilości przerw i stosunkowo krótki czas ich trwania, ponieważ podczas ostatnich wycieczek traciliśmy sporo czasu właśnie na przerwach, próbując później nadganiać średnią, co kończyło się większym zmęczeniem. Dodatkowym utrudnieniem był wypakowany i ciężki plecak, który szczególnie w dolnym chwycie dawał we znaki plecom, jednak ostatecznie żadnego bólu nie mam. W ogóle sam się sobie dziwie, że tak dobrze czułem się po południu, ponieważ z 10km to pewnie jeszcze przeszedłem.

"Miasto duchów"

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(5)
Wreszcie nadszedł dzień tak długo planowanego wyjazdu. Wstępne plany pojawiły się w mojej głowie już w zeszłym roku, lecz dopiero teraz wszystko udało się zrealizować.

Początek całego szaleństwa związanego z wyjazdem rozpoczął się w piątek około 22, kiedy już prawie spałem, nagle zadzwonił do mnie Tomek. Jak usłyszałem, że mam wstać i przyjechać do nich z kluczem bo Paweł zabrał się dopiero do przeglądania roweru to aż mnie zatkało.
Sam sobie się dziwie ale ubrałem się, wypiłem herbatę i pojechałem. Do Głuchowa dotarłem chwilę po 23. Pogadaliśmy trochę, sprawdziliśmy ten nieszczęsny rower i o 24 położyłem się zdrzemnąć na kanapie.


Obudziłem się około 1:45 kiedy to zadzwonił Maciej. Szybka wymiana zdań i poszedłem obudzić Mateusza, Tomka i Pawła. O 2 wszyscy byli już na nogach. Później to już typowa krzątanina przedwyjazdowa.
Za kwadrans trzecia pojechaliśmy drogą przez pole, Plewiska do Junikowa na spotkanie z Maciejem.

Dalej już w pełnym składzie (Mateusz, Paweł, Tomek, Maciej) jedziemy drogą nr 184 do Szamotuł. Po drodze właściwie nic ciekawego, kilka wiosek, trochę lasu no i ciemność naokoło.
W Szamotułach robimy pierwszą przerwę, na małe śniadanie i krótki odpoczynek. Po kilku minutach wjeżdżamy na drogę nr 185 kierując się przez Obrzycko do Czarnkowa. Po drodze robiąc pamiątkowe fotki w Zielonejgórze oraz zaliczając największy podjazd dzisiejszego dnia kilka kilometrów przed Czarnkowem.
Jak Czarnków to oczywiście bardzo znany browar oraz Noteć.
Browar Czarnków © sq3mka

Noteć w Czarnkowie © sq3mka

Przekraczając Noteć z nowymi zapasami energii pokonujemy najdłuższy znany mi prosty odcinek drogi łączący Czarnków z Trzcianką.
Droga prosta jak strzała © sq3mka

W Trzciance powoli już tradycyjnie przerwa i zakupy w biedronce.
Jadąc do Wałcza ujrzeliśmy piękny błękit nieba oraz mogliśmy poczuć promienie słońca – zrobiło się naprawdę bardzo ładnie i przyjemnie. Nim zdążyłem się nacieszyć pięknym słońcem kilka kilometrów za Szwecją dopadł nas deszcz, a później jeszcze grad. Niestety nie udało nam się uniknąć zmoknięcia pod drzewami.

Deszcz © sq3mka



Po około 20 min spędzonych na przeczekiwaniu deszczu i gradu ruszamy dalej. Chłopaki mają chwilowo z lekka obniżone morale lecz po kilku minutach słońce znowu wychodzi i szybko udaje się nam wyschnąć.
Po około 150km docieramy wreszcie do pierwszego celu naszego wyjazdu tzn bazy głowic jądrowych w pobliżu Brzeźnicy. Cały teren jest właściwie zrujnowany i już niewiele pozostało, chociaż to co jeszcze istnieje pobudza wyobraźnie.

Silosy głowic nuklearnych © sq3mka


Silos głowic nuklearnych w Brzeźnicy © sq3mka


Bunkry w Brzeźnicy © sq3mka


Okolice Brzeźnicy © sq3mka


Przeszukując las trochę pogrzmiało ale ostatecznie pogoda nadal się utrzymywała. Czasu mamy coraz mniej dlatego w miarę sprawnie ruszamy przez Sypniewo do Kłomina, czyli opuszczonego miasta które do roku 1992 było bazą wojsk radzieckich. Niestety miasto zostało rozkradzione i zniszczone przez złomiarzy, wandali i ludzi chcących łatwo zarobić.
Panorama Kłomina © sq3mka


Kłomino - polskie ghost city © sq3mka


Klatka schodowa w Kłominie © sq3mka



W czasie zwiedzania Kłominia trochę pokropiło - taki wiosenny deszczyk.
Z chęcią pobuszował bym jeszcze po tych ruinach lecz czas pędzi nieubłaganie więc ruszamy przez Nadrzyce do Bornego Sulinowa, gdzie robimy przerwę oraz odwiedzamy cmentarz radziecki.


Borne Sulinowo © sq3mka


Cmentarz Radziecki w Bornym Sulinowie © sq3mka


Grób Radziecki © sq3mka

Początkowo mieliśmy jechać na pociąg do Piły, lecz po konsultacji z tamtejszymi stróżami prawa i zbliżającą się burzą zdecydowaliśmy udać się do Szczecinka. Po drodze złapała nas ulewa w której przejechaliśmy jakieś 10km. Na dworzec docieramy w samą porę aby spokojnie kupić bilety i chwilę odetchnąć.
Naturalnie w pociągu zajęliśmy wagon dla podróżnych z większym bagażem ręcznym. Cała podróż spłynęła głównie na próbie wysuszenia przemoczonych ciuchów – niestety bezskutecznie.
Z dworca pojechałem wspólnie z Pawłem i Mateuszem. Po krótkiej pogawędce na Górczynie rozdzielamy się. Jeszcze kilka kilometrów do domu i czas zakończyć wycieczkę.

Podsumowując wyjazd bardzo udany. Dla mnie również bardzo ciekawy i interesujący – moje klimaty. Pogoda w sumie dopisała. Mimo, że dwa razy zmokliśmy to w porównaniu do ostatniego tygodnia kiedy padało non stop było naprawę fajnie. Wiatr hmmm jechaliśmy chyba cały czas pod, mimo wszystko był stosunkowo lekki. Pomimo mojej początkowej irytacji ostatecznie wszystko wypadło bardzo fajnie.

Trasa:


Filmik:
<a >

Parowozownia Wolsztyn

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(2)
W końcu nadszedł tak długo wyczekiwany dzień pierwszego dłuższego wyjazdu. Pogoda do ostatnich chwil nie była pewna lecz byliśmy dobrej myśli.

Tak więc pobudka o godzinie 3:53, dosyć obfite śniadanie (ponieważ zapomniałem zjeść kolacji), herbata i o 4:27 wyruszam po Piotra.

W nocy musiało trochę pokropić, bo drogi były mokre. Po spotkaniu z Piotrem ruszamy jeszcze o ciemku do Głuchowa po resztę ekipy.

Zgodnie z planem chwilę po 5 jedziemy dalej w składzie: Piotr, Mateusz, Paweł, Mateusz, Artur i Ja.

W miarę sprawnie i szybko, przy okazji rozgrzewając się dojeżdżamy do Stęszewa, gdzie nasz peleton zamyka ostatni jeździec - Łukasz, który dojechał z Buku.

Jak ja dawno nie jechałem w takim peletonie...a ponad 200km z taką ekipą w życiu nie miałem okazji śmigać. Mimo tak dużej liczby osób jedzie się bardzo przyjemnie, tempo wyrównane, wszyscy dają radę, nikt nie narzeka. Tak więc sprawnie i szybko mijamy kolejne wsie: Strykowo, Modrze (tradycyjna przerwa przed kościołem), później Maksymilianowo, Kamieniec i przerwa numer dwa dzisiejszego dnia, czyli park w Wielichowie.

Rowery w parku zamiast ludzi?! © sq3mka


Nie było tam zbyt przyjemnie..dzięki komarom gigantom, które na nas polowały, dlatego nasze maszyny musiały stać samotnie.

Kilkanaście minut na jedzenie, picie, pogawędkę i ruszamy dalej już bez przerw prosto do Wolsztyna. Cel numer jeden osiągnięty...w parowozowni krótka przerwa organizacyjna i ruszamy krajową 32 do Kargowej.

Niestety po drodze Łukasz łapie mały kryzys i zawraca w raz z Piotrem do Wolsztyna, natomiast my docieramy najpierw do granicy województw, a następnie do Kargowej.

Granica województw Lubuskie/Wielkopolskie © sq3mka


Droga powrotna do Wolsztyna ogólnie mówiąc z przygodami...Najpierw gonimy parę szosowców...tak nam chcieli uciec, że z 33km/h doszli do 48,8km/h, a potem stwierdziłem, że nie ma co się męczyć...natomiast po kilku minutach Paweł narzucił mocne tempo, lecz Artur nie dawał rady, dlatego postanowiłem go pociągnąć na kole.

Niestety ten odcinek trasy jest dla mnie przeklęty...w zeszłym roku posypało mi się tam kolano, a w tym...poszła dętka i to w jaki sposób. Najpierw huk, trochę zarzuciło mnie w bok i momentalnie nie miałem powietrza w tylnym kole. Najgorsze było to, że opona wyglądała tak:

Rozerwana opona jeszcze 100km do domu...bez komentarza © sq3mka


Jak by tego było mało rozpadało się, a w pobliżu nie było gdzie się schować. Aby wzmocnić nową dętkę i odciążyć oponę przełożyliśmy ją z tyłu na przód, a nową dętkę owinęliśmy starą.
Naprawa roweru w terenowych warunkach © sq3mka

Po około 1h ruszamy z Arturem do Wolsztyna aby spotkać się z resztą peletonu. W mieście zjedliśmy obiad, zrobiliśmy zapasy wody i obejrzeliśmy początek parady parowozów.

Około godziny 14 ruszamy w drogę powrotną. Trzymamy dosyć mocne tempo, wszyscy zregenerowani cisną równo. Niestety ja cały czas martwiłem się, że opona nie wytrzyma, oraz miałem wrażenie, że koło mam przyklejone do asfaltu, ponieważ nie pompowaliśmy dużo powietrza aby nie rozciągać za bardzo opony.
Peleton na zakręcie © sq3mka

Powrót do Poznania właściwie tą samą drogą, przerwy również w Wielichowie i Modrze, oraz techniczna w okolicach Kamieńca.

W Stęszewie rozdzielamy się, reszta w swoją stronę, a Ja z Piotrem przez Szreniawę i Komorniki do Poznania.

Do domu wszedłem chwilę przed 18.

Podsumowując...wycieczka udana, mimo przelotnych opadów deszczu jechało się świetnie, wiatr minimalny...a ekipa...co tu dużo pisać, po prostu spisała się ŚWIETNIE. Dziękuje Wam!!! za wspólny wyjazd i liczę na następne w tym gronie.

No i jeszcze cała trasa:

Poznań-Kołobrzeg nowy rekord

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Wreszcie nadszedł ten dzień w którym ruszyliśmy ku morzu do Kołobrzegu. Spotkaliśmy się u mnie w poniedziałek wieczorem w składzie Mateusz, Paweł i Ja, chwilę pogadaliśmy, poczęliśmy ostatnie przygotowania i około 23 poszliśmy spać aby już o 2 wstać.

Po wypiciu ciepłej herbaty o godzinie 3 ruszyliśmy na trasę, najpierw drogą nr 11 do Obornik. Było około 15 stopni i przelotnie kropiło, ruch raczej niewielki, trochę tirów, pojedyncze autokary i trochę osobówek. Do Obornik jechaliśmy prawie bez przerwy z wyjątkiem dwóch krótkich przerw technicznych.



W Obornikach po przerwie na śniadanie skręcamy na drogę nr 178 jadąc do Czarnkowa. W tym momencie zaczynają się schody, zaczęło wiać, a do tego w Sierakówku pękła pierwsza dętka. Na cały serwis straciliśmy sporo czasu i zaczęliśmy martwić się późną godziną. Jadąc dalej docieramy do Czrnkowa, gdzie zrobiliśmy przerwę na stacji benzynowej i oczywiście zdjęcie mostu nad Notecią.

Most nad Notecią © sq3mka


Jadąc dalej ruszamy przez Trzciankę do Wałcza. Do tego czasu Paweł złapał gumę, a Mateuszowi przebiła się zapasowa dętka, którą załataliśmy, ale okazało się, że coś nie tak jest z oponą i musieliśmy dopompowywać dętkę przynajmniej co 20km. Między czasie przekroczyliśmy również granicę województwa zachodniopomorskiego.

Następnie jadąc do Czaplinka drogą nr 163, mijamy coraz ciekawszymi okolicie. Przepiękne lasy, coraz większa liczba górek to nieodłączny krajobraz tych okolic.
Droga do Kołobrzegu © sq3mka

Przed Czaplinkiem kolejne symboliczne zdjęcie.


Kierując się do Połczyn-Zdroju, robimy krótką przerwę w Starym-Drawsku robiąc przerwę przed ruinami zamku Drahim z XIV - XVII wieku,. Miejsce, gdzie obecnie wznoszą się ruiny zamku było prawdopodobnie ok. VII wieku półwyspem nie połączonych wówczas jezior. Zamek był we władaniu templariuszy, potem, od końca XIII wieku, joannitów. Około 1360 r. ten ostatni zakon zbudował na miejscu dawnego grodziska słowiańskiego zamek – wtedy także istniała tu mennica fałszywych monet. W 1366 r. dobra nabył Kazimierz III Wielki i ustanowił tu starostwo. Od 1668 r. w rękach brandenburskich. Zamek znajduje się w ruinie od 1759 r., kiedy to został spalony przez wojska rosyjskie.

Ruiny zamku Drahim © sq3mka


Jadąc asfaltami, otoczeni pięknymi okolicami docieramy do Połczyn-Zdroju i dalej Białogardu.

Piękna okolica © sq3mka


Z pochmurnej, bardzo niepewnej pogody, na wieczór zaczyna się wypogadzać, a promienie słońca bardzo niepewnie przebijają się przez chmury, a my docieramy do Białogardu.

Mateuszowi coraz szybciej schodziło powietrze, a my chcieliśmy dotrzeć do Kołobrzegu przed 21. W połowie drogi między Białogardem, a Kołobrzegiem decydujemy się po raz kolejny załatać dętkę, niestety bezskutecznie, do Kołobrzegu Mateusz dociera, jadąc prawie na samej feldze.

Do celu podróży dotarliśmy z 20 minutowym spóźnieniem, spowodowanym ostatnią wymianą dętki.

Na zakończenie udaliśmy się do portu, szybkie nocne zdjęcia i zaczęliśmy szukać naszego miejsca noclegu. Po około 1h poszukiwań, korzystając z pomocy mieszkańców około 23 docierając na miejsce szykujemy się do spania.

Latarnia Morska w Kołobrzegu © sq3mka


Kołobrzeg nocą © sq3mka


Podsumowując, technicznie trasa zdecydowanie łatwiejsza od pierścienia Poznania, mimo to ponad 50km więcej robi swoje, tym bardziej, że to nasz pierwszy tak długi wypad. Mimo to jestem bardzo zadowolony z swojej dyspozycji na trasie.

<=Dzień poprzedni/Dzień następny=>

Kolejne województwo Nasze

Poniedziałek, 27 lipca 2009 · Komentarze(5)
Kategoria Powyżej 200km
Dzisiaj przejechaliśmy najmniej zaplanowane 200km w życiu, ponieważ dopiero wczoraj po południu ustaliliśmy gdzie jedziemy. Wybór padł na Leszno.

Z domu wyjechałem o godzinie 4:40 po 20 minutach poświęconych na śniadanie i ciepłą herbatę. Po spotkaniu i krótkiej "odprawie" w Luboniu wyruszamy o 5:10 w składnie Mateusz, Paweł i Ja.

Rano mimo ciepłego ubioru było nam dosyć zimno, dlatego w miarę szybko i bez przerw jedziemy przez Mosinę, Drużynę, Nowinki, Konstantynowo. Pierwszą przerwę robimy na rynku w Czempiniu.
Kosciół w Czempiniu © sq3mka

Słońce nieśmiało wyłania się z za chmur, zaczyna robić się ciepło, a ja dostaję chęci do jazdy ( dzisiaj na początku szło mi bardzo ciężko, ponieważ czułem się jakiś przemęczony).

Po przerwie ruszamy dalej przejeżdżając przez Słonin, Racot, Gryżynę, Nowy Dębiec, Wojnowice aby w Osiecznej zrobić kolejną przerwę. Zaczyna się robić naprawdę ciepło, a i humory coraz lepsze. Po drugim śniadaniu ruszamy dalej, świetnym asfaltem do Leszna, gdzie robimy sobie przerwę w McDonald-zie.

Przejeżdżając przez miasto ruszamy drogą nr 323 do miejscowości Góra ( woj Dolnośląskie), po drodze oczywiście pamiątkowe zdjęcia.


W miejscowości Góra robimy sobie przerwę przed kościołem parafialnym, a następnie na zakupy przed Biedronką.

Jeszcze ostatni widok na jakże inny od Wielkopolski Dolny Śląsk:
Dolny Śląsk © sq3mka


Droga powrotna przebiega zdecydowanie szybciej, ruszamy z wiatrem w plecach i bez większych przerw dojeżdżamy po raz kolejny do McDonald-a w Lesznie. Wracając dalej jedziemy zdecydowanie szybciej tą samą drogą co przyjechaliśmy.

Podsumowując jest to najszybsza, najmniej zaplanowana 2-setka. Początkowa niechęć przerodziła się w wręcz odwrotny nastrój. Mimo to po bardzo rowerowym tygodniu muszę sobie zrobić trochę przerwy, tym bardziej, że udało mi się spełnić jeden z nieformalnych celów, jakim było przejechanie 1000km w miesiącu i w przyszłym tygodniu zapowiada się kolejny ciekawy wyjazd.

Pierścień Poznania

Wtorek, 30 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Powyżej 200km
O godzinie 3:45 zaczynają dzwonić budziki, a my czterej "śmiałkowie" wstajemy aby za godzinę rozpocząć po raz kolejny próbę przejechania pierścienia Poznania. Ci czterej śmiałkowie to Piotr, Paweł, Mateusz i Ja. Dla mnie i dla Pawła jest to kolejna próba, ponieważ w zeszłym roku również próbowaliśmy przebyć pierścień, niestety zabrakło nam około 40km.

W tym roku postanowiliśmy niezależnie od pogody, godziny zakończenia podróży, chodź mielibyśmy jechać w deszczu czy w nocy, przejechać całe 170km pierścienia trzymając się cały czas szlaku.

Po ubraniu i wypiciu ciepłej herbaty o godzinie 04:45 ruszamy w przeszło 16 godzinną wyprawę.

Przez pierwsze dwie godziny wyprawy towarzyszy nam gęsta mgła, oraz osadzająca się na wszystkim co możliwe rosa.


Ruszamy trasą Głuchowo-Chomęcice-Konarzewo-Dopiewie aby dotrzeć to samego pierścienia. Wreszcie naszym oczom ukazuje się nam znak pierścienia:


Kontynuując trasę jedziemy przez Zborowo-Drwęse-Lusówko-Lusowo-Sady-Kiekrz

W tej ostatniej miejscowości naszym oczom ukazuje się słońce, a pogoda zaczyna się przeradzać w pogodny, słoneczny, bezchmurny dzień.

Jadąc z nadzieją na piękny dzień dojeżdżamy do Biedruska, gdzie przejeżdżamy przez poligon w którym zatrzymujemy się przed ruinami kościoła św. Jana Chrzciciela (wieś była siedzibą parafii obejmującej również Morasko).
Wnętrze kościoła św Jana Chrzciciela © sq3mka

Za rogatkami poligonu Pawłowi przebiła się dętka, a my na naprawę tracimy pół godziny w zasadzie nadrobione przez wcześniejsze krótkie odpoczynki i szybki przejazd przez poligon.



Po załataniu dętki ruszamy do Murowanej Gośliny, gdzie robimy krótką przerwę, oraz niezbędne zakupy, zwłaszcza w wodę, ponieważ temperatura, a z nią zapotrzebowanie na wodę ciągle wzrasta.


Dalej wjeżdżamy do pięknej Puszczy Zielonki (Powierzchnia parku wynosi 11439,40 ha, z czego ponad 80% to tereny leśne.)

Delektując się urokami puszczy docieramy pod Sanktuarium Matki Bożej Dąbrowieckiej w Dąbrówce Kościelnej.
Sanktuarium Matki Bożej Dąbrowieckiej © sq3mka


Z kolejnymi obrotami korby kierujemy się polnymi drogami przez Gorzkie Pole, następnie przecinając drogę E261 docieramy do Kostrzyna.


Dalej raczej asfaltowo kierujemy się na Tulce, gdzie udało nam się pomylić drogi i przejechaliśmy nie przez ten przejazd nad autostradą A2, skutkiem czego była przeprawa przez strumyk...no i oczywiście mokre buty.
Poniżej Piotr w trakcie przeprawy:


Następnie kiedy przejechaliśmy przez właściwy przejazd jedziemy dalej aby pokonać kolejną drogę, tym razem przejeżdżając przez pieszą kładkę, a naszym oczom ukazuje się stan aktualnej temperatury.


Kolejne litry wody zostają wypite, a my docieramy do Kórnika, gdzie po szybkich zakupach udajemy się na odpoczynek pod zamek. (Ukończona prawdopodobnie ok. 1430 r. budowla, usadowiona na bagiennej wyspie, otoczona była fosą, dostęp do niej był możliwy wyłącznie przez most zwodzony oraz spuszczaną okutą kratę. Do dziś z tego okresu zachowały się stare mury i piwnice obiektu. Do 1592 r. zamek w Kórniku był reprezentacyjną siedzibą rodu Górków, jednego z najpotężniejszych rodów magnackich Wielkopolski. W 1574 r. gościł tu Henryk Walezy, przejeżdżający przez Kórnik w drodze na koronację do Krakowa.)
Zamek w Kórniku © sq3mka


Mając za sobą już większość trasy, nadal przypiekani długo wyczekiwanym słońcem docieramy do Rogalina, gdzie zjeżdżamy z asfaltu aby na jakiś czas ponowie zakosztować jazdy w terenie, jednym słowem dla każdego coś miłego, a w dodatku w dobrych proporcjach. Dalej kierując się do na Stęszew pokonujemy asfaltowy podjazd na Osową górę aby rozpocząć przejazd przez WPN. Na szczycie wzniesienia zdajemy sobie sprawę, że zbliżają się burzowe chmury.



Zdjęcie poniżej zrobione trochę dalej, lecz doskonale widać chmury:



W WPN-ie zrywa się wiatr i zaczyna złowrogo grzmieć i błyskać, jak by tego było mało Piotrowi zaczyna schodzić powietrze z koła, lecz po szybkim napompowaniu jedziemy ile sił dalej aby uciec przed burzą.

Za Stęszewem zaczyna się błyskać i grzmieć bardzo blisko nas. Muszę przyznać, że w życiu nie widziałem piorunów tak blisko siebie, w dodatku aby dotrzeć do jakiś zabudowań musieliśmy przejechać przez szczere pole, dodatkowo przecięte przez jedną z głównych linii energetycznych.

Po chwilach grozy udaje nam się dojechać do zabudować, zatrzymujemy się pod klubem rolnika w Trzcielinie gdzie czekamy na przejście centrum burzy.

Kiedy błyski i grzmoty zaczynają się powoli oddalać i zaczyna padać bardzo przyjemny ochładzający deszczyk, ruszamy.

Ostatnie 20km to bardzo miły leśny odcinek, który pokonujemy już z satysfakcją pokonania pierścienia.

Yes!!! Po 15h zatoczyliśmy koło, zdobyliśmy pierścień i wróciliśmy do punktu startu.

Na zakończenie jeszcze ok 20 km do domu przez Dopiewo-Konarzewo-Chomęcice-Głuchowo-Komorniki-Plewiska.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony z wyjazdu. Po pierwsze szlak jest bardzo ciekawy pod względem walorów natury, oraz ciekawych miejsc historycznych. Po drugie jestem zadowolony z swojej formy, kolana i rozłożenia sił, ponieważ bałem się podobnego "kryzysu" psychiczno-fizycznego jak w czasie wyjazdu do Wolsztyna ale było zdecydowanie lepiej. Po trzecie z pomocą mapy udało nam się przejechać szlak bez większych problemów, lecz uważam że osoba nie posiadająca mapy, a kierująca się samymi oznaczeniami będzie się musiała nieźle "nagimnastykować" podczas przejazdu. Po czwarte dziękuje wspaniałej ekipie, dzięki której wycieczka była jeszcze bardzie ciekawa, przyjemna i bardzo często zabawna.

P.S Szkoda, że nie policzyłem ile dokładnie brakuje mi do 1000km w czerwcu, ponieważ zrobił bym jeszcze te 11km

Majówka w Wolsztynie i nowy rekord

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(2)
Kategoria Powyżej 200km
Godzina 6:15 słysząc dźwięk budzika wstajemy i zaczynamy szykować się wraz z Pawłem do trasy (pierwotnie tylko do Wolsztyna). Z Głuchowa wyjeżdżamy o godzinie 7:04 kierując się na Stęszew. Od rana co było można przewidzieć było dość chłodno.
Wiatr z nami współpracował. Wiejąc nam w plecy bardzo szybko docieramy do drogi krajowej nr 32. Jadąc na zachód zjeżdżamy w miejscowości Stryko, kierując się do wsi Modrze.
A oto i zdjęcia z tejże wsi:



Dalej kierujemy się w stronę Maksymilianowa, wśród łąk i pól dalej pchani przez wiatr. Po krótkim odpoczynku odbijamy w stronę Grodziska Wlkp do miejscowości Kamieniec. Tam skręcamy już prosto na Wolsztyn przez wsie Tarnowa i Gościeszyn.

Około godziny 11:30 docieramy bez problemów cały czas pchani wiatrem ( ze średnią bliską 30km/h) do Wolsztyna. Tam krótki spacer po parowozowni:



A poniżej stacja w całej swojej okazałości:


Po krótkim odpoczynku na stacji w Wolsztynie analizując mapę dochodzimy do wniosku, że zostało nam niewiele aby przekroczyć granice województwa Wielkopolskiego. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.

Ruszamy dalej na zachód, wracamy po raz kolejny na drogę krajową numer 32 i kierujemy się nią w stronę Zielonej góry. Po około 15 km docieramy do granicy województwa:

Teraz już niewiele nam zostało aby zaliczyć pierwszą miejscowość w województwie Lubuskim. Po około 3km docieramy do miejscowości Kargowa (woj Lubuskie):

Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną do Poznania. W tym momencie zaczynają się schody, zaczynamy jazdę pod wiatr, w dodatku rozbolało mnie kolano co dodatkowo utrudniało jazdę.

Czując już niemałe zmęczenie docieramy z powrotem do Wolsztyna (ok godz 14:45). Tam postanawiamy się udać na wcześniej zaplanowaną pizze. Korzystając z chwili postanowiłem udać się jeszcze to lokomotywowni (albo raczej parowozowni):

Gdy wróciłem jeszcze długo musieliśmy czekać na zamówioną pizze. Jedna duża pizza dla dwóch głodnych i zmęczonych facetów nie była sytym posiłkiem. Mimo to około godziny 16:00 ruszamy dalej w stronę domu.

W tym momencie dla Mnie zaczyna się prawdziwa mordęga. Nieustający ból kolana i wiatr w twarz były dla Mnie dużym wysiłkiem. Paweł po wypiciu napoju dla sportowców miał zdecydowanie więcej energii. Dlatego jadąc za nim z bardzo markotną miną poruszam się naprzód, tak jak poprzednio przez Gościeszyn, Tarnowa, Wielichowo. Dopiero między Wielichowem, a Kamieniecem zaczynam odzyskiwać powoli siły. Lecz dopiero w Maksymilianowe odzyskuje humor, siły i chęć do dalszej jazdy.

Po przyjemniejszej już części jazdy docieramy do wsi Modrze, gdzie zaplanowaliśmy "kolacje". Niestety nasze plany pokrzyżowały meszki i komary, które nie pozwalały usiedzieć w miejscu. Po dość szybko zjedzonym posiłku ruszamy prosto do drogi krajowej nr 32 i później do Stęszewa.

Poniżej droga krajowa nr 32 w kierunku Stęszewa:


W Stęszewie postanowiliśmy trochę zmodyfikować trasę i skręcamy w stronę Konarzewa.

Słońce powoli zaczyna zachodzić:



Dalej wracamy już prosto do Głuchowa. W tym momencie dla Pawła kończy się już wyprawa, a ja po wypiciu ciepłej herbatki ruszam dalej do domu. W tym momencie brakowało mi jeszcze około 17km aby dobić do 200. Dlatego postanawiam i tak już zmęczony wydłużyć drogę do domu.

A oto i ostatnie zdjęcie, już w Poznaniu. Godzina +\- 21.


Po przekroczeniu 200km docieram do domu. Cel wykonany, zmęczenie bardzo duże, średnia zadowalająca, wyjazd udany.