Wschód 2010 - dzień 6
Sobota, 24 lipca 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Kelly's, Powyżej 200km, Wschód 2010
Przedostatni dzień naszej wyprawy wita nas pięknym błękitnym niebem. Wczesnym rankiem opuszcza nas Mateusz, który rezygnuje z dalszej jazdy i rusza na pociąg do Chełma. Natomiast my z Pawłem powoli jemy śniadanie, pakujemy się, rozmawiamy jeszcze trochę z Panem Edkiem i około 9 ruszamy w trasę.
Niestety już po kilku kilometrach okazuje się, że mamy wiatr w twarz, chyba najgorszy na całej wyprawie. Pierwszą przerwę robimy w Włodawie, gdzie przy okazji kupujemy coś do jedzenie i picia, ponieważ upał nie odpuszczał.
Pierwszym celem dzisiejszego dnia było zwiedzanie byłego obozu zagłady Sobibór..tak więc kilkanaście kilometrów za Włodawą zjeżdżamy na polną drogę, którą po około 5km dotarliśmy do miejscowości Sobibór Stacja oraz na teren obozu.
Podczas zwiedzania obozu zauważyliśmy zbliżające się z zachodu potężne ciemne chmury … wszystko wskazywało na to, że prognozy się sprawdzą, czyli fala deszczy i burze.
Niezrażeni wracamy z powrotem do drogi asfaltowej…którą jedziemy, jedziemy, przez lasy, pola, co kilka lub kilkanaście kilometrów mijając jakąś wieś…a tymczasem wiatr nie ustępuje, a chmury się zbliżają.
Około 15 docieramy do Dorohuska – Polsko – Ukraińskiego przejścia granicznego. Tradycyjnie podjeżdżamy pod sam terminal przejścia…chwilę wczuwamy się w klimat…stare samochody, ciężarówki i klasyczna muzyka rodem z lat 70-tych. Po kilku minutach ruszamy do pobliskiej restauracji na obiad (znowu cheeseburgery).
Trochę się wypogodziło, a my ruszamy dalej…kilka kilometrów za Dorohuskiem znajdujemy przypadkiem jezioro..a że cały dzień było gorąco, mieliśmy jeszcze czas na jazdę…postanowiliśmy się wykąpać.
Gdy szykowaliśmy się już do wyjazdu zagadał do nas biker z Hrubieszowa, pogadaliśmy chwilę o wyjazdach na Ukrainę, lokalnych społecznościach rowerowych i ogólnie o tamtejszych rejonach.
Najedzeni, wykąpani…ruszamy do Zosina, czyli miejscowości w której znajduje się najdalej na wschód wysunięty kraniec Polski będący ukoronowaniem naszej wyprawy.
Jednak wcześniej…nagle wiatr ucichł…dookoła widać, że pada, zaczęło się błyskać i grzmieć…gdy zaczęło padać akurat zatrzymaliśmy się pod sklepem…i tak siedzieliśmy z 15min aby gdy deszcz trochę ustąpił, ruszyć dalej.
Oj jak bardzo się przeliczyliśmy…już po kilku minutach nastąpiło istne oberwanie chmury, a burza znalazła się prawie tuż nad nami. Po kilku chwilach byliśmy cali przemoczeni, włącznie z prawie całą zawartością sakw, dlatego podjęliśmy decyzję aby jechać do Zosina, a następnie do Chełma na wczesno poranny pociąg.
Tak więc ruszamy, w deszczu i burzy pokonując kolejne kilometry. Do Zosina dojeżdżamy około 19, robimy chwilę przerwy i tempem nie podobnym do jazdy z sakwami, czyli 30-33km/h jedziemy do Hrubieszowa, gdzie montujemy lampki i kupujemy jedzenie na kolacje.
Kolację odprawiamy po prawie 20km od Hrubieszowa na przystanku PKS…szef kuchni wymyślił na dziś płatki z mlekiem…oczywiście podgrzanym na palniku. Kolację kończymy około 23, ponieważ coś mi się kojarzyło, że pociąg mamy koło 5, więc nie ma co się spieszyć.
Dalsza trasa to hmmm…jazda prosto, potem prosto i jeszcze trochę porsto….ooo i po 20km lekki zakręt i żeby było ciekawie kolejne 20km prosto . Po prostu masakra..nie dość, że jechaliśmy w nocy, czyli nic naokoło nie widać…od poniedziałku mamy przejechane prawie 750km, a dzisiaj już prawie 200 no i wstaliśmy dzisiaj o 7.
Ale wreszcie koło 2 docieramy do Chełma, rozglądamy się po mieście i ruszamy na dworzec…dworzec luksusowy, ciepło, czysto i gniazdka…podłączyłem telefon i aparat do ładowarki…sprawdziłem pociągi aby dojechać do Poznania iii zasnąłem na środku dworca…całe szczęście tylko na jakieś 15min.
Około 03:30 ruszamy aby obejrzeć Chełm nocą…
Na dworzec docieramy kilkanaście minut po 4. Trochę się kręcimy i tak o 5 ładujemy się do pociągu do Lublina. Podróż straszna, na pograniczu snu. W Lublinie przesiadka na pociąg do Poznania.
Jednak, że Paweł chciał zobaczyć Warszawę, wysiadamy na stacji Warszawa Centralna…
Niestety już po kilku kilometrach okazuje się, że mamy wiatr w twarz, chyba najgorszy na całej wyprawie. Pierwszą przerwę robimy w Włodawie, gdzie przy okazji kupujemy coś do jedzenie i picia, ponieważ upał nie odpuszczał.
Pierwszym celem dzisiejszego dnia było zwiedzanie byłego obozu zagłady Sobibór..tak więc kilkanaście kilometrów za Włodawą zjeżdżamy na polną drogę, którą po około 5km dotarliśmy do miejscowości Sobibór Stacja oraz na teren obozu.
Obóz zagłady Sobibór© sq3mka
Obóz zagłady Sobibór© sq3mka
Podczas zwiedzania obozu zauważyliśmy zbliżające się z zachodu potężne ciemne chmury … wszystko wskazywało na to, że prognozy się sprawdzą, czyli fala deszczy i burze.
Niezrażeni wracamy z powrotem do drogi asfaltowej…którą jedziemy, jedziemy, przez lasy, pola, co kilka lub kilkanaście kilometrów mijając jakąś wieś…a tymczasem wiatr nie ustępuje, a chmury się zbliżają.
Około 15 docieramy do Dorohuska – Polsko – Ukraińskiego przejścia granicznego. Tradycyjnie podjeżdżamy pod sam terminal przejścia…chwilę wczuwamy się w klimat…stare samochody, ciężarówki i klasyczna muzyka rodem z lat 70-tych. Po kilku minutach ruszamy do pobliskiej restauracji na obiad (znowu cheeseburgery).
Przy Ukraińskiej granicy© sq3mka
Trochę się wypogodziło, a my ruszamy dalej…kilka kilometrów za Dorohuskiem znajdujemy przypadkiem jezioro..a że cały dzień było gorąco, mieliśmy jeszcze czas na jazdę…postanowiliśmy się wykąpać.
Nasze rumaki nad jeziorem koło Dorohuska© sq3mka
Gdy szykowaliśmy się już do wyjazdu zagadał do nas biker z Hrubieszowa, pogadaliśmy chwilę o wyjazdach na Ukrainę, lokalnych społecznościach rowerowych i ogólnie o tamtejszych rejonach.
Ciemne chmury© sq3mka
Najedzeni, wykąpani…ruszamy do Zosina, czyli miejscowości w której znajduje się najdalej na wschód wysunięty kraniec Polski będący ukoronowaniem naszej wyprawy.
Jednak wcześniej…nagle wiatr ucichł…dookoła widać, że pada, zaczęło się błyskać i grzmieć…gdy zaczęło padać akurat zatrzymaliśmy się pod sklepem…i tak siedzieliśmy z 15min aby gdy deszcz trochę ustąpił, ruszyć dalej.
Deszczowy grzyb© sq3mka
Oj jak bardzo się przeliczyliśmy…już po kilku minutach nastąpiło istne oberwanie chmury, a burza znalazła się prawie tuż nad nami. Po kilku chwilach byliśmy cali przemoczeni, włącznie z prawie całą zawartością sakw, dlatego podjęliśmy decyzję aby jechać do Zosina, a następnie do Chełma na wczesno poranny pociąg.
Tak więc ruszamy, w deszczu i burzy pokonując kolejne kilometry. Do Zosina dojeżdżamy około 19, robimy chwilę przerwy i tempem nie podobnym do jazdy z sakwami, czyli 30-33km/h jedziemy do Hrubieszowa, gdzie montujemy lampki i kupujemy jedzenie na kolacje.
Przejście graniczne Zosin© sq3mka
Zosin© sq3mka
Kolację odprawiamy po prawie 20km od Hrubieszowa na przystanku PKS…szef kuchni wymyślił na dziś płatki z mlekiem…oczywiście podgrzanym na palniku. Kolację kończymy około 23, ponieważ coś mi się kojarzyło, że pociąg mamy koło 5, więc nie ma co się spieszyć.
Dalsza trasa to hmmm…jazda prosto, potem prosto i jeszcze trochę porsto….ooo i po 20km lekki zakręt i żeby było ciekawie kolejne 20km prosto . Po prostu masakra..nie dość, że jechaliśmy w nocy, czyli nic naokoło nie widać…od poniedziałku mamy przejechane prawie 750km, a dzisiaj już prawie 200 no i wstaliśmy dzisiaj o 7.
Ale wreszcie koło 2 docieramy do Chełma, rozglądamy się po mieście i ruszamy na dworzec…dworzec luksusowy, ciepło, czysto i gniazdka…podłączyłem telefon i aparat do ładowarki…sprawdziłem pociągi aby dojechać do Poznania iii zasnąłem na środku dworca…całe szczęście tylko na jakieś 15min.
Około 03:30 ruszamy aby obejrzeć Chełm nocą…
Chełm nocą© sq3mka
Na dworzec docieramy kilkanaście minut po 4. Trochę się kręcimy i tak o 5 ładujemy się do pociągu do Lublina. Podróż straszna, na pograniczu snu. W Lublinie przesiadka na pociąg do Poznania.
Jednak, że Paweł chciał zobaczyć Warszawę, wysiadamy na stacji Warszawa Centralna…