W sumie planowałem na dzisiaj coś dłuższego...niestety wziąłem za mało jedzenia, wody, a i determinacji zabrakło. Na trasę wyjechałem koło 10. Początkowo podczas jazdy było dosyć chłodno, jednak bluza szybko stała mi się zbędna - niestety nie miałem jej gdzie włożyć...
Pierwszy etap trasy to przebijanie się dziurawymi drogami przez miasto w kierunku Obornik. Następnie raczej pod watr super asfaltami przez Biedrusko, Murowaną Goślinę...no i kawałek w kierunku Skoków.
W połowie trasy 5min przerwa na batona i ruszam do domu...przez Murawaną Goślinę i tradycyjnie drogą nr 196 prosto do Poznania.
A w Poznaniu...chaos uliczny, remonty ...czyli tak jak zwykle.
Pogoda zdecydowanie dopisała, czyste niebo, słoneczko świeci. Szkoda, że to tylko jednodniowa poprawa pogody.
P.S Wody w Warcie ciągle przybywa, dzisiaj poziom wody wynosił chyba około 6,5m.
Rano do szkoły....wreszcie piątek! Z niemieckim spokój, ogólnie w szkole w miarę dobrze, w końcu wszystko się kończy. Po szkole kawałek z Robertem, a później z Pawłem do mnie.
Po obiedzie postanowiliśmy obadać stan Warty. Gdy wyjeżdżaliśmy zaczynało kropić, lecz mieliśmy sporą determinację dlatego nie zważaliśmy na deszcz, który już po kilku kilometrach przerodził się w ulewę.
Ale co tam dla nas taki deszcz! Najpierw pojechaliśmy przez Dębiec na Dębine która w połowie jest zalana.
Dalej pojechaliśmy wałem wzdłuż Warty aż do katedry. Po drodze chciałem przejechać zalanym przejściem podziemnym...Niestety było za głęboko w dodatku podczas zawracania trafiłem na studzienkę kanalizacyjną- rezultat?! Tak, zgadliście. Już i tak przemoczone buty przemokły do reszty.
Kiedy wracaliśmy już do domów, spotkaliśmy masę krytyczną na Kaponierze i bez zbędnego namysłu postanowiliśmy do niej dołączyć. Spotkaliśmy przy okazji Grzegorza.
Po masie wspólnie do domów z pit-stopem na Górczynie...gdzie na Pawła czekał Artur. Chwila rozmowy i rozjeżdżamy się w swoich kierunkach.
Dzisiaj zgodnie z prognozami padało...całe szczęście udało mi się nie zmoknąć. W ogóle cały maj to ciągłe opady. Temperatura może być...byle na weekend czerwcowy było słonecznie i gorąco.
Do szkoły rowerem. Rano dosyć chłodno i cały dzień wieje. Całe szczęście jeszcze właściwie tylko tydzień i można zapomnieć o nauce na ponad dwa miesiące.
Wreszcie nadszedł dzień tak długo planowanego wyjazdu. Wstępne plany pojawiły się w mojej głowie już w zeszłym roku, lecz dopiero teraz wszystko udało się zrealizować.
Początek całego szaleństwa związanego z wyjazdem rozpoczął się w piątek około 22, kiedy już prawie spałem, nagle zadzwonił do mnie Tomek. Jak usłyszałem, że mam wstać i przyjechać do nich z kluczem bo Paweł zabrał się dopiero do przeglądania roweru to aż mnie zatkało. Sam sobie się dziwie ale ubrałem się, wypiłem herbatę i pojechałem. Do Głuchowa dotarłem chwilę po 23. Pogadaliśmy trochę, sprawdziliśmy ten nieszczęsny rower i o 24 położyłem się zdrzemnąć na kanapie.
Obudziłem się około 1:45 kiedy to zadzwonił Maciej. Szybka wymiana zdań i poszedłem obudzić Mateusza, Tomka i Pawła. O 2 wszyscy byli już na nogach. Później to już typowa krzątanina przedwyjazdowa. Za kwadrans trzecia pojechaliśmy drogą przez pole, Plewiska do Junikowa na spotkanie z Maciejem.
Dalej już w pełnym składzie (Mateusz, Paweł, Tomek, Maciej) jedziemy drogą nr 184 do Szamotuł. Po drodze właściwie nic ciekawego, kilka wiosek, trochę lasu no i ciemność naokoło. W Szamotułach robimy pierwszą przerwę, na małe śniadanie i krótki odpoczynek. Po kilku minutach wjeżdżamy na drogę nr 185 kierując się przez Obrzycko do Czarnkowa. Po drodze robiąc pamiątkowe fotki w Zielonejgórze oraz zaliczając największy podjazd dzisiejszego dnia kilka kilometrów przed Czarnkowem. Jak Czarnków to oczywiście bardzo znany browar oraz Noteć.
W Trzciance powoli już tradycyjnie przerwa i zakupy w biedronce. Jadąc do Wałcza ujrzeliśmy piękny błękit nieba oraz mogliśmy poczuć promienie słońca – zrobiło się naprawdę bardzo ładnie i przyjemnie. Nim zdążyłem się nacieszyć pięknym słońcem kilka kilometrów za Szwecją dopadł nas deszcz, a później jeszcze grad. Niestety nie udało nam się uniknąć zmoknięcia pod drzewami.
Po około 20 min spędzonych na przeczekiwaniu deszczu i gradu ruszamy dalej. Chłopaki mają chwilowo z lekka obniżone morale lecz po kilku minutach słońce znowu wychodzi i szybko udaje się nam wyschnąć. Po około 150km docieramy wreszcie do pierwszego celu naszego wyjazdu tzn bazy głowic jądrowych w pobliżu Brzeźnicy. Cały teren jest właściwie zrujnowany i już niewiele pozostało, chociaż to co jeszcze istnieje pobudza wyobraźnie.
Przeszukując las trochę pogrzmiało ale ostatecznie pogoda nadal się utrzymywała. Czasu mamy coraz mniej dlatego w miarę sprawnie ruszamy przez Sypniewo do Kłomina, czyli opuszczonego miasta które do roku 1992 było bazą wojsk radzieckich. Niestety miasto zostało rozkradzione i zniszczone przez złomiarzy, wandali i ludzi chcących łatwo zarobić.
W czasie zwiedzania Kłominia trochę pokropiło - taki wiosenny deszczyk. Z chęcią pobuszował bym jeszcze po tych ruinach lecz czas pędzi nieubłaganie więc ruszamy przez Nadrzyce do Bornego Sulinowa, gdzie robimy przerwę oraz odwiedzamy cmentarz radziecki.
Początkowo mieliśmy jechać na pociąg do Piły, lecz po konsultacji z tamtejszymi stróżami prawa i zbliżającą się burzą zdecydowaliśmy udać się do Szczecinka. Po drodze złapała nas ulewa w której przejechaliśmy jakieś 10km. Na dworzec docieramy w samą porę aby spokojnie kupić bilety i chwilę odetchnąć. Naturalnie w pociągu zajęliśmy wagon dla podróżnych z większym bagażem ręcznym. Cała podróż spłynęła głównie na próbie wysuszenia przemoczonych ciuchów – niestety bezskutecznie. Z dworca pojechałem wspólnie z Pawłem i Mateuszem. Po krótkiej pogawędce na Górczynie rozdzielamy się. Jeszcze kilka kilometrów do domu i czas zakończyć wycieczkę.
Podsumowując wyjazd bardzo udany. Dla mnie również bardzo ciekawy i interesujący – moje klimaty. Pogoda w sumie dopisała. Mimo, że dwa razy zmokliśmy to w porównaniu do ostatniego tygodnia kiedy padało non stop było naprawę fajnie. Wiatr hmmm jechaliśmy chyba cały czas pod, mimo wszystko był stosunkowo lekki. Pomimo mojej początkowej irytacji ostatecznie wszystko wypadło bardzo fajnie.
Dzisiaj do szkoły jak to w piątek na 7:25. Jechało się całkiem przyjemnie, w miarę ciepło. W szkole jak zwykle, no i jeszcze bardziej nie lubię Niemieckiego.
Powrót zdecydowanie bardziej sympatyczny. Temperatura iście wiosenna - i tak powinno być!
Kolejny dzień do szkoły. Po porannym sprawdzeniu pogody szybka decyzja, że jadę rowerem.
Drogi w miarę suche. Jechało się całkiem przyjemnie. W szkole na jedną lekcję, później okno, dlatego postanowiłem trochę pokręcić po okolicy.
Pojechałem najpierw nad Rusałkę pokręcić po nieznanych mi ścieżkach. Przy okazji trochę pokłółem się pokrzywami na co mniej widocznych drużkach. Dalej już szlakiem nad Strzeszynek. Chwila przerwy na molo i powrót nad Rusałkę gdzie na tamtejszym pomoście zjadłem śniadanie. Po drodze zauważyłem lewitujące drzewo przy drodze:
Czas powoli mi się kończy, więc z powrotem do szkoły na godzinę i powrót do domu.
Dzisiaj wreszcie raczej sucho i ciepło...zobaczymy jak długo taka pogoda się utrzyma.
Zacznijmy od tego, że wczoraj zepsuł mi się aparat...tyle ze mną przejeździł, tyle razy robiłem nim zdjęcia w deszczu, a poległ na imprezie. Zobaczymy może uda się gdzieś naprawić. Do tego w nocy jakoś nie mogłem spać. Cóż poradzić, trzeba iść na rower. Taka niecodzienna dzisiaj trasa. Po drodze wstąpiłem jeszcze na chwilę do Pawła. Na dworze chłodno, wiatr umiarkowany ale przynajmniej sucho.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com