Bałtyk 2010 1/4
Prawie od razu poczułem ten przeklęty wmordewind, a jak by tego było mało asfalt był mokry i pryskało spod kół ale co mi tam. Pierwszy etap trasy to przejazd przez miasto oraz jazda krajową jedenastką aż do Obornik, gdzie po około 35km zrobiłem pierwszą przerwę. Z postoju ruszam chwilę po północy.
Merida o północy© sq3mka
Zaraz za Obornikami wjeżdżam w las i tutaj miłe zaskoczenie…wiatr ustaje. Nie wiem czy to zasługa gęstego zalesienia, czy tak po prostu przestało wiać – Nieważne! Jedzie się wyśmienicie. Ja, rower i ciemny las. Po drodze spotkałem kilka zajęcy oraz całkiem sporą sarnę, która zaraz po oświetleniu przebiegła kilka metrów przede mną.
W bardzo dobrym nastroju i z sporym optymizmem docieram do Czarnkowa, gdzie robię przerwę na coś do zjedzenia i picia.
Z Czarnkowa ruszam chyba około 1:30…ruch na drogach nadal minimalny…zjeżdżam z krajowej jedenastki na wojewódzką 178, którą docieram do Wałcza. Po drodze spotkałem jeszcze zabłąkanego zająca, który ruszył ze mną na wyścigi aby po chwili uciec w pole. Powoli zaczyna świtać, mgła unosi się nad polami i osiada na rzeczach, temperatura osiąga minimum, wiatr się wzmaga, a na niebie widać same chmury.
Prosta...standardowy krajobraz tej trasy© sq3mka
Po przerwie w Wałczu potrzebuje kilku dobrych kilometrów żeby się rozgrzać. Wiatr zaczyna dawać naprawdę mocno w kość ale mam CEL – dojechać nad morze, nie ma odwrotu. Na 6km przed Czaplinkiem moim oczom ukazuje się tablica na którą czekałem, która była pierwszym celem. Jest już bliżej niż dalej…jeszcze trochę.
Jeszcze trochę...100km Kołobrzeg© sq3mka
Po szybkich zakupach na stacji w Czaplinku udaję się do Starego Drawska pod zamek Drahim, gdzie robię dłużą przerwę. Zaczyna się robić ciepło, a jak wielkie było moje zdziwienie gdy zorientowałem się, że świeci słońce, a przez chmury zaczyna przebijać się błękit nieba jest nie do opisania.
Wschód słońca nad jeziorem Drawskim© sq3mka
Podbudowany pogodą chwilę po 7 ruszam dalej piękną i krętą trasą widokową do Połczyn Zdroju. Żeby nie było tak pięknie ciągle wieje, sił coraz mniej, a i ochota na zjedzenie czegokolwiek przechodzi.
Piękna trasa między Czaplinkiem a Połczynem© sq3mka
Za Połczynem zaczynają się górki o czym doskonale pamiętałem. Podjazdy nie szły mi tak gładko jak w zeszłym roku, jednak cóż zrobić…trzeba jechać. Słońce już na dobre zagościło na niebie i zrobiło się naprawdę pięknie.
Piękny poranek, piękna trasa...tylko ten wiatr© sq3mka
W Białogardzie robię zakupy, po czym szukam miejsca na odpoczynek. Okazało się jeszcze, że muszę jechać objazdem który prowadził właściwie przez całe miasto na około. Po 15 min wreszcie znajduje fajne miejsce nad niewielkim stawem, gdzie wreszcie coś zjadam, chociaż nie przyszło mi to łatwo. Wypijam też resztę żelu.
Wszystko pięknie tylko ten wiatr ciągle wieje…nie wiem czy ciągle mocniej czy to od zmęczenia. Po dojechaniu do Karlina okazało się, że odbywa się tam procesja i znowu musiałem trochę polawirować po bocznych uliczkach. Dalsza trasa to już myślenie o dalszej części dnia, o zobaczeniu morza, o spotkaniu Piotra z rodziną oraz o odpoczynku.
W Dygowie odbijam już w stronę Ustronia Morskiego do którego docieram przejeżdżając przez Kukinie i Sianożęty (takie wioski) . Pamiętam dokładnie, że minąłem granice miejscowości o 12:02.
Morze Bałtyckie© sq3mka
Ustronie Morskie znam doskonale, dlatego od razu udaję się na przystań rybacką, gdzie delektuje się upragnionym widokiem morza oraz czekam za Piotrem.
Na przywitanie przychodzi cała rodzina. Mama Piotra tak szybko wszystko organizuje, że już po chwili jestem wykąpany, najedzony i idę się zdrzemnąć.
O godzinie 15 pobudka..trochę źle się czuje, ponieważ za mało jadłem...ale po 15 min dochodzę do siebie i ruszamy na lotnisko Bagicz pojeździć modelem.
Lotnisko Bagicz© sq3mka
samochód spalinowy RC© sq3mka
Wracamy na kolację, a po kolacji oczywiście to co Kubusie lubią najbardziej oglądając zachód słońca nad morzem…
Podsumowując było ciężko, jednak opłacało się. Mimo tego ciągłego wmordewindu dałem radę…średnia wprawdzie kiepska ale już od samego początku nie to się dla mnie liczyło. Cieszy mnie fakt małej ilości przerw i stosunkowo krótki czas ich trwania, ponieważ podczas ostatnich wycieczek traciliśmy sporo czasu właśnie na przerwach, próbując później nadganiać średnią, co kończyło się większym zmęczeniem. Dodatkowym utrudnieniem był wypakowany i ciężki plecak, który szczególnie w dolnym chwycie dawał we znaki plecom, jednak ostatecznie żadnego bólu nie mam. W ogóle sam się sobie dziwie, że tak dobrze czułem się po południu, ponieważ z 10km to pewnie jeszcze przeszedłem.