Pogoda się poprawiła. Dzisiaj całkiem ładnie i ciepło. Nie wiem jakim cudem w drodze powrotnej zaczęło padać...ale ostatecznie jakoś specjalnie nie zmokłem. Wiatr też nie za mocny, więc jechało się zupełnie nieźle. Miałem jechać dłuższy wariant trasy ale między czasie trochę pozmieniały mnie się plany i wracałem przez Plewiska i Junikowo.
Już prawie zapomniałem kiedy ostatni raz jeździłem w terenie, dlatego dzisiaj postanowiłem trochę to nadrobić. Początkowo chciałem zrobić standardową trasę wzdłuż trzech jezior ale noga coś nie podawała, więc skończyło się na pętli nad Rusałką i powrotem Bułgarską.
Dane tylko orientacyjne, ponieważ czujnik od licznika w kellysie popsuł się już chyba do końca na wyprawie. Coraz bardziej tracę sympatię do produktów tej firmy.
Jechało mnie się gorzej niż wczoraj, zwłaszcza po skręcie w Więckowicach, gdzie wiatr raczej zaczął przeszkadzać. W dodatku droga do Stęszewa w okolicach Trzebawia pozostawia wiele do życzenia.
Pierwszy wypad po wyprawie. Generalnie na pierwszej prostej ciężko mi było utrzymać kierownicę, czułem się jakbym nie umiał jeździć na rowerze. Dalej było już lepiej, chociaż w zakrętach jeździłem raczej asekuracyjnie. Nie ma co się dziwić po ponad dwóch tygodniach jazdy rowerem z około 30kg bagażem, przesiadka na leciutką i sztywną szosę to olbrzymia zmiana.
Co do samej jazdy...czułem się świetnie. Choć łydki momentami dawały o sobie znać.
Trasa taka jak zawsze z tym, że powrót przez Fabianowo.
A między czasie w przygotowaniach na szosie do Roberta.
Cały dzień w miarę ładny, a mnie udało się zmoknąć.
P.S Przy okazji zupełnie się nie zorientowałem, że przekroczyłem 3k km w tym roku. Myślę, że w ramach przygotować na wyjazd starczy, chociaż okaże się po powrocie.
Dzisiaj mieliśmy w szkole dzień sportu. Odbywał on się na Golęcinie.
Tak więc wyjeżdżam o 8:50. Najpierw Bułgarską, dalej przez Rusałkę i przed 9:30 jestem na miejscu. Chwilę pogadałem z wychowawczynią, dwoma kumplami i wracam do domu, ponieważ było nas zbyt mało, żeby stworzyć jakiś team...
Droga powrotna tak samo przy pięknie przygrzewającym słońcu...
Cały wypad zapowiadał się bardzo fajnie, w miarę ciepło, wiatr umiarkowany.
W planach miałem zrobić kilka razy Osową Górę ale w połowie drogi w Wirach jakimś cudem wypad mi bidon i straciłem całe picie.
Oczywiście kasy nie miałem, a żadnego punktu czerpania wody nie było...w dodatku bidon ma małą dziurkę więc nie za bardzo szło jak nabrać.
Mimo to postanowiłem na oparach zrobić spokojną pętle przez Graiserówkę. Dla tych co nie wiedzą jest to droga płytowa, więc na szosę nie koniecznie ale tempem spacerowym jechało się nie gorzej niż na niektórych asfaltowych drogach.
Właściwie ostatni dzień do szkoły. Mam już jej dosyć, generalnie nic nie poszło po mojej myśli...z prawie wszystkiego oceny poszły w dół. Albo dostałem laczka bo o czymś nie wiedziałem albo jak się nauczyłem to nie miałem kiedy zdawać...wyśmienicie po prostu. E tam...trudno...w końcu nie tylko szkołą człowiek żyje:)
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com