Dzisiaj przed robotą do Piotra załatwić wiertła...muszę zrobić w końcu porządnie wieszaki do rowerów. W pracy jakoś tak ciężko mi się robiło, a na koniec przypadkiem przekuliśmy trochę więcej niż powinniśmy ale naprawimy...
Jako, że w pracy bardzo krótko to koło południa postanowiłem wykręcić treningową pętlę. Słońce pięknie przygrzewa, trochę wietrznie. Jakoś noga dzisiaj specjalnie nie podawała, więc postanowiłem skrócić trochę trasę. Przed Więckowicami ciężarówka wpadała do rowu, cała szerokość jezdni zablokowana, więc musiałem jechać objazdem ze sporą ilością sypkiego piasku. Koła się zakopywały i uciekały na boki, jednak jakoś udało mi się przejechać te 200m. Dalej już bez żadnych większych przygód.
Jak zwykle nie pospałem tak długo jak bym chciał. Pobudka o 8:30. Tym razem kawałek ponad 5 godzin snu, więc i tak nie najgorzej. Do roboty jechałem za Piotrem na motorynce bez licznika, więc ledwo wyszedłem z domu musiałem się nieźle namęczyć. Do domu za to już całkowicie spokojnie.
Wieczorem z kolei na imprezę do Skórzewa…początkowo trochę pobłądziłem ale ostatecznie dojechałem. Imprezowicze bardzo kusili „tym i tamtym” ale chciałem wracać do domu, żeby się ze spokojem wyspać. Tak, więc powrót koło 23.
W ogóle mam wrażenie, że ostatnio zdarza mi się częściej jeździć w nocy niż w dzień, ale w przyszłym tygodniu to się zmieni. W niedzielę odpoczynek, a od poniedziałku praca i mam nadzieję jakieś treningowe trasy na meridzie.
Trochę dzisiaj odespałem. Jako, że pogoda ma ulec pogorszeniu, koło 11 postanowiłem wyjść pokręcić treningowo na szosie. Kierunek dzisiaj standardowy.
Poznań-Skórzewo-Wysogotowo (korki przed rondem)-Więckowice-Dopiewo-Stęszew-Szreniawa (Wreszcie udało mi się utrzymać tempo podczas podjazdu)-Chomęcice-Głuchowo-Komorniki-Poznań
Po drodze zadzwonił Paweł, więc postanowiłem wpaść do niego na chwilę.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com