O 17 na korepetycje. Korki w mieście spore, więc tym bardziej dojazdy rowerem wydają się słuszne. Pogoda zdecydowanie gorsza niż w weekend. Niebo zachmurzone, wiatr umiarkowany ale za to nie padało, więc w rezultacie jechało się całkiem dobrze.
Po wczorajszej wyciecze niezwyciężony rower Patrycji został u mnie w domu, dlatego dzisiaj jechałem go odwieźć. Jest to maszyna iście pancerna i niezwyciężona, może niezbyt szybka ale za to strasznie wytrzymała. Dojazd przez miasto głównie ścieżkami rowerowymi bez zbędnego pośpiechu wsłuchując się w aktualne radiowe listy przebojów.
Wprawdzie było trochę chłodniej niż wczoraj, mimo to zdecydowanie wiosennie.
Dzisiejszym wyjazdem otworzyliśmy z Patrycją nasz wspólny tegoroczny sezon rowerowy. Pogoda była wprost idealna na inauguracyjną wycieczkę. Temperatura wahała się w granicach 20 stopni, do tego bezchmurne niebo i niewielki wiatr.
Ruszyliśmy kilkanaście minut po 9. Po pierwszych 15 kilometrach robimy przerwę przy ruinach kościoła w Biedrusku. Dalej kierujemy się do Kiekrza i nad jezioro Strzeszyńskie gdzie po kolejnych 15 km odpoczywamy. Właściwie na sam koniec dzisiejszej trasy odwiedzamy Fort VII, który był pierwszym na ziemiach polskich obozem koncentracyjnym. Poniżej kilka zdjęć z tego strasznego miejsca:
Kellys wreszcie poskładany, wyregulowany i nasmarowany. Dzisiaj prawdziwa pierwsza jazda testowa. Pogoda była bardzo ładna, czyste niebo i niewielki wiatr, korzystając z tego krótko po 12 ruszyłem na tradycyjną pętle przez lasek Marceliński i Rusałkę.
Następnie trochę skróciłem trasę przed jeziorem Strzeszyńskim docierając do Kiekrza. Końcówka zupełnie standardowo przez Przeźmierowo, Wysogotowo i Skórzewo.
Dzisiaj do szkoły na 9. Pogoda zdecydowanie lepsza niż wczoraj. Słońce pięknie świeciło, wiatr był lekki, więc w rezultacie jechało się całkiem przyjemnie.
Niestety po południu pogoda uległa pogorszeniu i zrobiło się nieprzyjemnie mimo 12 stopni.
Rano do szkoły na 9. Powrót około 13 z przystankiem w cykloturze odebrać szprychy. Wieczorem natomiast szosą na korki.
Cały dzień wietrzny i pochmurny ale chociaż nie padało. Co do trasy to remont Bułgarskiej już od 3 lat utrudnia mi dojazd do szkoły, a roboty jak się wloką tak się wloką, a zostały 2 miesiące.
Niedzielne przedpołudnie to chyba najlepszy czas na rower, ludzie albo jeszcze śpią albo są w kościołach, a wtedy ja niepostrzeżenie mknę swoją czerwono czarną rakietą. Dzisiaj nie było to takie łatwe, ze względu na dość mocny wiatr, który zwłaszcza w pierwszej połowie trasy mocno utrudniał. Utrudniał na tyle, że prawie zmiotłem przydrożną tablice. Całe szczęście przyjęła siłę uderzenia i tylko trochę się wygięła.
Trasa bardzo płaska. Pierwsza połowa z mocno pomagającym wiatrem w plecy, natomiast w drodze powrotnej nieźle mnie wyziębiło od bocznego lub frontowego wiatru.
Krótki wypad szosą do cyklotura odebrać piastę. Miałem w planach kupić od razu szprychy ale...no właśnie...ale nie kupiłem z powodu niezależnego ode mnie - szkoda się rozpisywać.
W każdym razie pogoda bardzo ładna, w miarę ciepło (jak na marzec oczywiście) i słonecznie.
Dzisiaj udało nam się z Pawłem zrobić wreszcie jakąś wspólną dłuższą trasę. Początkowo mieliśmy jechać w różne strony i o różnych godzinach, jednak tak się nam wszystko poukładało że około 11 spotkaliśmy się przy cmentarzu Junikowskim.
To co dzisiejszego dnia najważniejsze...to pogoda. Piękna i słoneczna. Bez jednej chmurki i z zaledwie delikatnym wiatrem. Jakże przyjemna odmiana po ostatnich wichurach.
Nad trasą nie zastanawialiśmy się wiele. Celem był Buk i odwiedziny u Dawida. Chwilę u niego odpoczęliśmy i ruszyliśmy w drogę do domu przez Stęszew i Rosnówko.
Ostatnie kilometry to standardowy powrót Fabianowską, a następnie przez Junikowo.
Na zakończenie tradycyjnie mapka:
P.S Dzisiaj przy robieniu zdjęć wrócił do łask stary nikon colpix s10. Nie ma się takiego wpływu na zdjęcie jak przy lustrzance ale zawsze można uwiecznić niepowtarzalne chwile.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com