Po raz kolejny na szosie, po raz kolejny standard.
Dzisiaj bardzo ciepło. Chyba rekordowo w tym roku. Na dwóch przydrożnych termometrach widziałem 32 stopnie.
Pierwsza część trasy do Rosnówka pod dość mocny czołowy wiatr...za to po nawrotce z wiatrem w plecy zdecydowanie, przyjemniej i oczywiście szybciej.
W ogóle dobrze jeździ mi się krajową 5...ze względu na świetny asfalt, szerokie pobocze i niezbyt wielki ruch samochodów, a na dodatek często jedzie się mijając fajne krajobrazy. Wiadomo najlepiej na nieuczęszczanych drogach z świetnym asfaltem...ale za to uważam, że jazda krajówką i tak jest bezpieczniejsza od jazdy drogami wojewódzkimi, które często są dziurawe, nie mają pobocza, a ruch samochodów jest taki sam jak na DK.
Wracając do mojej trasy to tak jak ostatnio dzisiaj wracałem przez Fabianowo dokładając 2km do pierwotnej pętli.
Dzisiaj po informacji od Tomka jadę na Akademickie Mistrzostwa Polski na Poznańskiej Cytadeli...Niestety nie zdążyłem na start kobiet.
Po spotkaniu z Tomkiem prowadzi mnie na jeden z trudniejszych momentów trasy, gdzie zostaje z moim aparatem w towarzystwie sanitariusza i jednej z studentek.
O 15:30 przyjechał po mnie Jarzyna i wspólnie pojechaliśmy trasą mojego standardu przez Fabianowo po Mateusza do Głuchowa. Tam spędziliśmy dosłownie pół godziny czekając na naszego trzeciego kamrata.
W końcu udało się, Mateusz wreszcie wyszedł i pierwszy raz w trzyosobowym składzie jechaliśmy na szosach.
Nie kręciło się najlepiej, wiatr ciągle utrudniał, w dodatku zbierały się ciężkie chmury.
Mimo to w miarę żwawym tempem docieramy do Stęszewa, dalej wjeżdżamy na wojewódzką 306 w kierunku Buku. Tą drogę odradzam, generalnie sporo dziur i łat na drodze, a w dodatku duży ruch i to nie tylko aut osobowych ale i autokarów...a my mieliśmy jeszcze pod wiatr.
W Buku robimy przerwę przed Netto (dzięki za banana :)) i ruszamy w drogę powrotną wojewódzką 307. Po drodze mijamy jeszcze korek spowodowany wypadkiem.
W Więckowicach wjeżdżamy już na mniej uczęszczane drogi jadąc przez Dopiewo, Konarzewo, Chomęcice, Głuchowo (żegnamy się z młodym), Komorniki (tam rozstaje się z jarzyną).
...a na zakończenie samotnie przez Plewiska i Junikowo
I jeszcze filmik z ostatniego wypadu z Piotrem:
P.S Dzięki za wspólny wyjazd, mam nadzieję, że nie będzie to tylko pojedynczy wypad ale częściej uda się razem wyrwać na rower...
Piękna pogoda i wolny dzień to coś wspaniałego. Szkoda było by trochę nie pokręcić. Tak więc wyruszam koło 10.Najpierw do Skórzewa, następnie Dąbrowa w której wjeżdżam na wojewódzką 307-mke.
Ruch niezbyt wielki i ładny asfalt, jedzie się całkiem fajnie, szkoda tylko, że nie ma pobocza tak jak na DK5.
W Więckowicach zjeżdżam z drogi wojewódzkiej i kieruję się w stronę Dopiewa. Przy okazji jestem mile zaskoczony, bo drogowcy wylali nowy asfalt na sporym odcinku który był już dosyć mocno sfatygowany.
W Dopiewie chwilowo obieram kierunek na Poznań, aby w Dopiewcu ruszyć przez Konarzewo do Chomęcic. Reszta raczej standardowo z tym, że wracałem przez Fabianowo, a dopiero potem Plewiska.
Cała trasa bardzo przyjemna, wiatr niewielki i słoneczko, nie za mocne ale zawsze.
Ciężkie chmury wiszą nad miastem ale nie pada, a jutro ma być jeszcze gorzej. Ruszam około 11 zupełnie standardową trasą...do samego Rosnówka wiatr czołowy lub boczny, po nawrotce zdecydowanie lepiej.
Ruch niewielki, więc jechało się całkiem przyjemnie, brakowało tylko słońca i kilku stopni więcej...
Pogoda znowu idzie ku gorszemu...tak więc dzisiaj postanowiłem pokręcić po części standardem jarzyny...przez Skórzewo, Dąbrowe i Konarzewo. Końcówka z wiatrem przez Chomęcice Komorniki i Plewiska.
Przy okazji spotkałem Mateusza jadącego z tatą swoim mobilem...na światłach zamieniliśmy też kilka słów.
Dzisiejszy wyjazd planowany w zasadzie od dawna...w końcu trochę zaplanowany, trochę spontaniczny termin i ruszamy...
O godzinie 8 przyjechał po mnie Piotr swoim wypucowanym Fiatem 126p. Szybko mocujemy rowry, zdejmujemy koła...bo maluch za wąski i ruszamy na przedwyjazdowe zakupy...
O 9:30 opuszczamy granice Poznania jadąc krają 11 w kierunku Obornik...dalej Trzcianka, Wałcz i w końcu Szwecja w której zostawiamy nasz niezawodny samochód.
Po 12 już kręcimy opustoszałymi drogami w kierunku Brzeźnicy w pobliżu której znajduje się silos rakiet atomowych.
Dla niezorientowanych w temacie: "Tajemniczy obszar znajduje się w głębi lasu, ok. 30 km od Bornego Sulinowa. Mini-miasteczko było samowystarczalne. Znajdowało się tam wszystko, co było potrzebne do normalnego funkcjonowania: budynek dowodzenia, koszarowce, garaże, hydrofornia, sklepy, kino i bloki mieszkalne. Dzieci dowożono codziennie do szkoły w Bornem Sulinowie. W tej elitarnej jednostce stacjonowało około 300 żołnierzy oraz oficerowie z rodzinami.
Budowę obiektów w "środku lasu" rozpoczęto w 1972 r. Prace trwały bez przerwy przez sześć lat. Teren otoczono wysokim potrójnym płotem i zasiekami z drutu kolczastego pod napięciem. Obszar patrolowali uzbrojeni żołnierze. Nikt nie mógł zbliżyć się do ściśle tajnej bazy. Jak się okazało po wyjeździe wojsk rosyjskich - bazy rakietowej, gdzie oprócz typowych zabudowań, pozostały także silosy po ruchomych wyrzutniach rakiet dalekiego zasięgu z głowicami atomowymi."
Następnie podeszliśmy kawałek do jednego z magazynów głowic atomowych.
Z chęcią pokręcilibyśmy się tam jeszcze, ale nie chcieliśmy aby gdzieś na poligonie złapał nas zmrok, więc ruszyliśmy do samego polskiego miasta widmo - Kłomina:
Kidy mieliśmy już wyjeżdżać spotkaliśmy Panią Zofię która w Kłominie jak to sama mówi pełni role stróża...wyprowadziła nas do cywilizacji, wymieniliśmy kilka słów...wypytaliśmy się trochę o okoliczne budynki. W ogóle wydawała się zdziwiona, gdy dowiedziała się, że przyjechaliśmy tam z Poznania...bardzo sympatyczna kobieta, a jednocześnie taka specyficzna...
Wyprowadzeni do asfaltu przez Panią Zofię kierujemy się do Bornego Sulinowa robiąc krótką przerwę na pojezierzu Nadrzyckim.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com