Po dość długim porannym serwisie. Czyszczeniu roweru, prostowaniu przerzutki, haka i regulacji w świąteczne popołudnie ruszyłem w trasę.
Trasa bardzo przez mnie lubiana, ponieważ nie trzeba za daleko dojeżdżać, a już po kilkunastu minutach docieram na bardzo fajną ścieżkę w lasku Marcelińskim.
Następnie kawałek super asfaltową ścieżką rowerową docieram nad Rusałkę robiąc pętle wokół jeziora. Jedynym mankamentem tego miejsca jest duża liczba ludzi...zwłaszcza w weekendy.
W pewnym momencie wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego...nagle zachmurzyło się, zaczęło lać, zerwał się wiatr. Widać, że ludzie byli nieźle zdezorientowani. Mimo to jechałem dalej nad Strzeszynek z nadzieją, że przestanie padać...
Przez ten cały deszcz zrobiło mi się zimno, więc momentalnie wszedłem na większe obroty.
...i tak nim dotarłem do Kiekrza przestało padać, wyszło słońce...a ludzie chyba nawet nie myśleli co działo się zaledwie 7km dalej.
Na zakończenie standardowo Kiekrz, Przeźmierowo, Wysogotowo, Skórzewo i Junikowo...
Wreszcie udało nam się razem spotkać i pojeździć w szerszym gronie...a więc od początku:
o 9:30 przyjechał po mnie Grzegorz i razem pokręciliśmy na miejsce "zbiórki" do Lubonia. Trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy i w 6 osobowym składzie ruszyliśmy na podbój WPN-u. Obecni jeźdźcy to od lewej Grzegorz, Mateusz, Paweł, Mateusz i Tomek.
Na wstępie pokrążyliśmy po górach Puszczykowskich, aby dotrzeć do rezerwatu Pojniki. Dalej fajną ścieżką wzdłuż Graiserówki i ostro nad Góreckie.
A potem nieszczęsny podjazd na Osową Górę...szło nieźle...ale przy samym końcu coś strzeliło... i posypała mi się przerzutka. Trochę z Tomaszem pomajstrowaliśmy i niby było dobrze...ale już po kilkuset metrach przerzutka wygięła się w agonii. Oczywistym staje się, że jazdy już koniec...
...jednak nie poddaje się i jakoś tak zakładam przerzutkę, że bez zmiany biegów da się jechać.
...i tak dotarliśmy do Dymaczewa, gdzie akurat był Piotr i Robert, dlatego mogłem się z Nimi zabrać do Lubonia.
A z Lubonia razem z Piotrem do domu do Poznania, całe szczęście bez większych niespodzianek ze strony przerzutki... mimo jej agonalnego stanu, kilku zgrzytów, nie zawiodła do końca i pozwoliła dotrzeć mi do domu...
Wreszcie ostatni dzień do szkoły...rano na 7:25, trochę przynudzania, ostatnie zaliczenia i o 13:40 fajrant. Właściwie dla mnie zaczęły się wakacje...tylko w maju będzie trzeba jeszcze trochę popracować ale myślę, że nie będzie źle...
Wtorek....najgorszy dzień w szkole za Mną, wszystko już prawie pozaliczane przynajmniej na tzw minimum socjalne. Wreszcie będzie można zająć się innymi sprawami...
Dziś kolejny piękny dzień...tylko szkoda że 10h w szkole...
P.S Remont Bułgarskiej trwa w najlepsze...przejazd tamtędy to prawdziwa bolączka mojej dojazdowej trasy...
Dzisiaj znowu jakoś nie pospałem...dlatego postanowiłem pojeździć dopiero po obiedzie.
Tak więc o 14 dosiadam kellysa i ruszam najpierw do lasku Marcelińskiego, dalej ścieżką rowerową aż nad Rusałkę. ..i tak kręcąc doszedłem do wniosku, że coraz więcej dziewczyn pojawia się na rowerach...:)
Całą pętlę zamknąłem jadąc wzdłuż jeziora Strzeszyńskiego i Kierskiego, a na zakończenie Przeźmierowo, Wysogotowo, Skórzewo i Junikowo.
Wreszcie piątek...zaczynamy weekend. W przyszłym tygodniu jeszcze trzy dni i fajrant.
Co do pogody to rano trochę cieplej niż ostatnio...aż o jeden stopień ale za to w drodze powrotnej około 13 stopni, i słońce, więc już całkiem całkiem.
Pawła nie było dzisiaj w szkole...ale postanowił po mnie przyjechać i odprowadzić do domu...
Statystycznie najgorszy dzień tygodnia przed Mną. Tradycyjnie przyjechał po mnie Piotr. Dzisiaj też rozpoczął się remont ulic w okolicach stadionu Lecha, więc w drodze do szkoły czeka nas trochę zawirowań.
Spóźniliśmy się troszeczkę na pierwszą lekcję ale generalnie nic wielkiego się nie stało.
Powrót koło 15.
Pogoda się zepsuła, pochmurnie ale mimo to w miarę ciepło.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com