Pogoda dzisiaj nie zachęca do jazdy ale z racji tego, że w nocy wyjeżdżam nad morze, a i Mateusz zaproponował wspólną trasę postanowiłem mimo wszystko pokręcić...więc...pomknęliśmy moim standardem.
Tempo dosyć żwawe..po części dlatego, że jechaliśmy z wiatrem. Droga powrotna już nieco gorsza.
Nawet udał mnie się nie zmoknąć co dzisiejszego dnia nie było trudne.
Jechało mnie się gorzej niż wczoraj, zwłaszcza po skręcie w Więckowicach, gdzie wiatr raczej zaczął przeszkadzać. W dodatku droga do Stęszewa w okolicach Trzebawia pozostawia wiele do życzenia.
Pierwszy wypad po wyprawie. Generalnie na pierwszej prostej ciężko mi było utrzymać kierownicę, czułem się jakbym nie umiał jeździć na rowerze. Dalej było już lepiej, chociaż w zakrętach jeździłem raczej asekuracyjnie. Nie ma co się dziwić po ponad dwóch tygodniach jazdy rowerem z około 30kg bagażem, przesiadka na leciutką i sztywną szosę to olbrzymia zmiana.
Co do samej jazdy...czułem się świetnie. Choć łydki momentami dawały o sobie znać.
Trasa taka jak zawsze z tym, że powrót przez Fabianowo.
A między czasie w przygotowaniach na szosie do Roberta.
Cały dzień w miarę ładny, a mnie udało się zmoknąć.
P.S Przy okazji zupełnie się nie zorientowałem, że przekroczyłem 3k km w tym roku. Myślę, że w ramach przygotować na wyjazd starczy, chociaż okaże się po powrocie.
Cały wypad zapowiadał się bardzo fajnie, w miarę ciepło, wiatr umiarkowany.
W planach miałem zrobić kilka razy Osową Górę ale w połowie drogi w Wirach jakimś cudem wypad mi bidon i straciłem całe picie.
Oczywiście kasy nie miałem, a żadnego punktu czerpania wody nie było...w dodatku bidon ma małą dziurkę więc nie za bardzo szło jak nabrać.
Mimo to postanowiłem na oparach zrobić spokojną pętle przez Graiserówkę. Dla tych co nie wiedzą jest to droga płytowa, więc na szosę nie koniecznie ale tempem spacerowym jechało się nie gorzej niż na niektórych asfaltowych drogach.
O 9 przyjeżdża po mnie Paweł z Arturem. Wspólnie ruszamy przez miasto w kierunku krajowej 5. Po 30 minutach przejeżdżania przez miasto w końcu wyjeżdżamy na prostą. Obejmuje prowadzenia jako, że jechałem na szosie i tak umiarkowanym tempem jedziemy mijając tradycyjne wielkopolskie widoki...pola, lasy, pola, co jakiś czas miasteczko.
Około 12 docieramy do Lednicy. W oczy od razu rzuca się wręcz niewyobrażalna liczba autokarów i ludzi. Podobno było ich ponad 60 000...Ścisk niesamowity.
Generalnie zostawiamy Pawła i ruszamy z Arturem do Lednogóry posiedzieć godzinkę nad jeziorem.
Od dawien dawna nie jeździłem razem z Pawłem. Dzisiaj przyjechał po mnie na szosie. Chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy.
Najpierw przez miasto w kierunku Suchego Lasu. Jest to najgorszy fragment całej trasy ze względu na spore dziury i duży ruch.
W Suchym Lesie odbijamy na zdecydowanie lepsze drogi...na początek podjeździk na Morasku, następnie już raczej płasko do Biedruska.
Tam krótka przerwa pod sklepem i wjeżdżamy na teren poligonu. Przed wjazdem tablica "ostre strzelanie" ale barierki otwarte, nie ma żadnego wojskowego, więc wjeżdżamy. Ruch praktycznie zerowy.
Trochę zwolniliśmy z tempa, pogadaliśmy trochę i tak w mgnieniu oka znaleźliśmy się w Złotnikach.
Kilka kilometrów wśród pól do Kiekrza, a na zakończenie Przeźmierowo i Wysogotowo i Skórzewo z jak zwykle zakorkowanymi drogami.
Dzisiaj chciałem sprawdzić jak mi się pojedzie na trochę przedłużonym standardzie o dodatkową pętle przez Szreniawę i Walerianowo. Całość na DK5 pod wiatr plus lekko pod górkę skutkowało sporym wysiłkiem. Przy drugim kółku z wyższą kadencją już zdecydowanie lepiej.
Powrót tak jak ostatnio wariantem przez Fabianowo:
Dzisiaj szosowa pętla z elementami standardu Jarzyny. Generalnie na chwile wyszło słońce ale zanim zdążyłem wyjść znowu się zachmurzyło. Jak że szkoda mi było czasu poświęconego na szykowanie jechałem dalej.
hmm...uwielbiam rower, podróże, a ostatnio coraz bardziej fotografię. Tak się jakoś w moim życiu potoczyło, że zawsze miałem styczność z rowerami. Jeszcze przed komunią jeździłem na dwóch starych góralach. To również na rowerze miałem swój pierwszy wypadek... Kidy miałem jakieś 6 lat moja wycieczka do pobliskiego lasku skończyła się czterema albo pięcioma szwami w kolanie po locie przez kierownice. Ślady nosze do dzisiaj.
To tyle, zapraszam na mojego bloga i do wspólnych przejażdżek.
Pozdrower
Mateusz
e-mail:sq3mka@gmail.com