Wpisy archiwalne w kategorii

Powyżej 100km

Dystans całkowity:6090.30 km (w terenie 240.00 km; 3.94%)
Czas w ruchu:282:51
Średnia prędkość:21.14 km/h
Maksymalna prędkość:64.00 km/h
Suma podjazdów:10193 m
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:119.42 km i 5h 39m
Więcej statystyk

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 12

Piątek, 8 lipca 2011 · Komentarze(4)
Dzisiaj wstajemy o 7. Standardowo, pakowanie, zwijanie namiotu, ładowanie wszystkiego na rowery. Kilkanaście minut po 8 ruszamy. Niestety przez pierwsze 30 km nie możemy znaleźć żadnego sensownego sklepu, a jako, że bez śniadania nie jedzie się najlepiej pierwsza godzina jazdy to takie nabijanie kilometrów w jak najszybszym poszukiwaniu sklepu.

Po znalezieniu jakiegoś sklepu samoobsługowego w jednej z wiosek, postanawiam kupić loda. Wyobraźcie sobie jak wielkie było moje zdumienie, gdy w lodówce zobaczyłem coś czego w życiu bym się nie spodziewał:

Lody Maryla na Węgrzech © sq3mka


Najedzeni ruszamy dalej. Temperatura dzisiaj bardzo wysoka. Spokojnie ponad 40 stopni.




Oczywiście na naszej trasie nie mogło zabraknąć tego z czego słyną Węgry...winnice i wina:

Węgierska winnica na tle góry © sq3mka


Węgierska winnica © sq3mka


W końcu koło południa zmęczeni upałem docieramy nad Węgierskie morze. Jak najszybciej znajdujemy plażę i zażywamy odświeżającą kąpiel:

Węgierskie morze © sq3mka


Węgry - panorama © sq3mka


Po około godzinnym odpoczynku ruszamy dalej drogą rowerową wzdłuż Balatonu. Jest ona dosyć dobrze oznakowana, czasami wymagająca, jednak prowadzi bocznymi drogami z dala natłoku samochodów. Wokół Balatonu biegnie też linia kolejowa. Co ciekawe na Węgrzech widzieliśmy bardzo mało strzeżonych przejazdów kolejowych. Czyżby odpowiednia mentalność kierowców sprawiała, że przejazdy kolejowe jakie by nie były są bezpieczne:

Linia kolejowa wzdłuż Balatonu © sq3mka


Powoli dzień miał się ku końcowi, a zależało nam na noclegu na polu namiotowym ze względu na dość sporą "turystyczną urbanizację" terenów wokół jeziora, a nie uśmiechało nam się być nakrytym przez policjantów, turystów, bądź właścicieli jakiś campingów:

Balaton © sq3mka


Wieczór nad Balatonem © sq3mka


W końcu znajdujemy dobre (niestety niezbyt tanie) pole namiotowe "Europa"
Generalnie bardzo przyjemny dzień, nocleg również bardzo komfortowy na ładnej trawce, kilkaset metrów od Balatonu.




<= Dzień poprzedni / Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 11

Czwartek, 7 lipca 2011 · Komentarze(0)
Pierwszy dzień na Węgrzech i od razu zaczynają się upały. Miła odmiana dla zeszłotygodniowych mrozów (12 stopni).

Podczas pierwszych 18 kilometrów spotykamy sakwiarską parę z Holandii i Niemiec. Jadąc dalej mijamy się jeszcze kilkukrotnie, gdyż poruszaliśmy się szlakiem rowerowym euro velo 6, którym docieramy do Gyor. Miasto naprawdę piękne zwłaszcza centrum. Wszystkie budynki zadbane, kolorowe...zresztą zobaczcie sami:

Gyor ratusz © sq3mka


Uliczki w Gyor © sq3mka


Centrum Gyor © sq3mka


Po wyjechaniu z ścisłego centrum...rozpoczynamy szukanie interesującej nas drogi. Jak to w większych miastach bywa...wjechać łatwo, wyjechać trochę gorzej. Jednak z pomocą mieszkańców..trafiamy wreszcie na właściwą trasę.

Między czasie słyszymy "brawo Polska! brawo!" z jednego z przejeżdżających samochodów. Co ciekawe był on na Austriackich tablicach. W każdym razie bardzo miły gest.

Jadąc drogą 83 do miejscowości Papa mijają nas samochody z Austrii, Niemiec, Polski, Rumunii, Wielkiej Brytanii i to na tak krótkim dystansie.

Samochodów wprawdzie sporo jednak widoki rekompensują chwilowe niedogodności:

Węgry © sq3mka


Po dotarciu do Papy...zmęczeni jazdą pod wiatr, robimy kolacyjne zakupy. Na zakończenie wyjeżdżamy jeszcze kilka kilometrów za miasto w poszukiwaniu noclegu. Dzisiaj poszło łatwo, pierwsze podejście i od razu dobre miejsce.

Przy okazji...zapraszam do obejrzenia kabaretu Roberta Górskiego i Marcina Wójcika, którzy świetnie pokazują jak czasami wygląda rozmowa z Węgrami (serio:)):








<= Dzień poprzedni
/ Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 10

Środa, 6 lipca 2011 · Komentarze(0)
Czas opuścić Wiedeń i bardzo sympatyczne wujostwo Pawła. Na rowery wsiadamy po 10. Od razu wjeżdżamy na Naddunajską ścieżkę rowerową. Początkowo trochę pobłądziliśmy i trafiliśmy na bodaj 3 kilometrową plażę nudystów. Generalnie plażowicze niezbyt przychylnie na nas spoglądali...ale co poradzić gdybyśmy od razu znaleźli właściwą drogę chętnie byśmy tam nie jechali.

Naddunajska ścieżka rowerowa © sq3mka


Gdy wyjechaliśmy w końcu na właściwą trasę, jechaliśmy przez ogromną stację magazynowania paliwa. Takich zbiorników jak na zdjęciu było tam mnóstwo. Wszędzie pełno, rur, zaworów panów w kaskach i kamer:

Zbiorniki Paliwowe © sq3mka


Jadąc dalej jedziemy wzdłuż najprawdopodobniej zapasowego koryta Dunaju obrośniętego trawą prawie jak na boisku piłkarskim:

Koryto Dunaju © sq3mka


Dunaj jest piękną rzeką, a pływające na nim barki i różne statki turystyczne dopełniają ten obraz:

Zakole Dunaju © sq3mka


Przejeżdżając przez ostatnią Austriacką miejscowość podczas tej wyprawy ostatni raz spoglądam na wyjątkowo duże (w porównaniu z Polskimi) tablice z nazwami miast:

Koniec miejscowości © sq3mka


Jeszcze przed przekroczeniem granicy naszym oczom ukazuje się Bratysława:

Bratysława i Euro Velo 6 © sq3mka


Jeszcze tylko kilka kilometrów i docieramy do samego centrum miasta:

Panorama Dunaju © sq3mka


Zamek Bratysławski © sq3mka


Opera Narodowa © sq3mka


Trolejbus © sq3mka


Centrum Bratysławy © sq3mka


Podczas zakupów w jednym z Bratysławskich sklepów miałem niezbyt przyjemną sytuację. Otóż zadowolony z zakupów płacąc moimi jedynymi 50 euro Pani sprzedawczyni informuje mnie, że nie może przyjąć tego banknotu. Udaje się jeszcze na konsultacje do kierownika ale nic z tego...oddaje mi pieniądze, a moje zakupy zostają na ladzie. Pani tłumaczy mi, że muszę iść do banku spróbować wymienić pieniądze. Tak też zrobiłem...chociaż wybrałem chyba jakiś ekskluzywny bank, ponieważ krążyli po nim sami Panowie i Panie w garniturach. Dziwnie czułem się tam w sandałach i krótkim rękawku i spodenkach...ale po tłumaczeniu co stało się z banknotem dwie Panie pochyliły się nad nim, prześwietliły go w dwóch różnych urządzeniach, zastanowiły się jeszcze chwilę...i...udało się! Mam nowe 50 euro, więc drugie podejście do zakupów przed mną, całe szczęście udane.

Obkupieni trafiamy na jak ją nazwałem Naddunajską autostradę rowerową:

Naddunajska autostrada rowerowa © sq3mka


Tylu rowerzystów i rowerzystek na jednej drodze jeszcze nigdy nie widziałem...jechało się tak jakby zamiast samochodów wszyscy jeździli rowerami.

Późnym popołudniem docieramy do Węgier:

Węgierska granica © sq3mka


Dzisiejszy dzień kończymy kilka kilometrów przed Dunakliti...

Kiedy jeszcze nie rozbiliśmy do końca namiotu obok nas przejechał samochód. Pasażerowi widać byli trochę zdziwieni; tak jak my...jednak przejechali dalej i tyle ich widzieliśmy. Pół godziny później leżąc już w namiocie..mieliśmy wrażenie, że zostaniemy staranowani przez ciągnik wracający z pobliskiego pola...całe szczęście pojechał inną ścieżką...ot taki ciekawy wieczór.



<= Dzień poprzedni
/ Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 7

Niedziela, 3 lipca 2011 · Komentarze(0)
Dzisiejszy dzień, a zwłaszcza jego początek przygnębiający. Budzimy się o 6. Na dworze strasznie zimno, około 12, aż się wierzyć nie chce, że to trzeci dzień lipca.

Kiedy w końcu się spakowaliśmy podjechaliśmy kawałek do Dacic aby zjeść śniadanie i wydać resztę drobnych koron.

Między czasie mijamy znak z ciekawym podpisem który brzmi jak: "zaczątek chamskiego nasypu", przynajmniej dla mnie zawsze gdy to przeczytałem znaczyło to właśnie tyle:

Chamski posyp?! © sq3mka


Korzystając z okazji chciał bym potwierdzić, że Czechy są świetne dla rowerzystów...wspaniałe drogi, góry, świetne oznaczenia oraz jazda kierowców...po prostu wzorcowa; zachowanie bezpiecznej odległości przy wyprzedzaniu rowerzysty to tam standard.

Więc wszystkim którzy się wahają z czystym sumieniem mogę polecić Czechy na rowerowy wypoczynek...

Po około 1,5h docieramy do Austrii:

Przejście graniczne CZ - A © sq3mka


Austriacka informacja drogowa © sq3mka


Jako, że nie mieliśmy dzisiaj specjalnej ochoty na kombinowanie i szukanie drogi, wybieramy najprostszy wariant drogą krajową. Jak pozornie mogło by się wydawać nie było by to najgorsze rozwiązanie ze względu na niewielki ruch, tym bardziej, że była niedziela, więc tiry przejeżdżały bardzo rzadko.


Na nasze szczęście gdy docieramy do Waidhofen an der Thaya dostajemy silny wiatr w plecy, który bardzo nam pomaga.

Panorama Austrii © sq3mka


Po dojechaniu miejscowości Horn, mamy wrażenie, że ludzi gdzieś wchłonęło...wszędzie pełno marketów i wszystkie zamknięte na cztery spusty ale w końcu to niedziela, co w Austrii oznacza prawie całkowity zakaz handlu, poza stacjami benzynowymi, które de facto najczęściej są automatyczne oraz McDonaldami. W tym ostatnim udaje nam nabrać trochę wody do ugotowania kolacji. Co ciekawe sklepów 24h też w Austrii raczej nie uświadczymy...

Na uwagę dzisiejszego dnia zasługuje chyba najdłuższy zjazd mojego życia...jak widać z profilu miał około 20km plus wiatr w plecy równa się jakieś 40 min bez pedałowania - chyba, że ktoś lubi...

Zimno, pochmurno, wietrznie © sq3mka


...i tak po niespełna 106km rozbijamy się przy drodze krajowej i bliskim sąsiedztwie jakieś firmy, w której całą noc działał jakiś silnik...ale najważniejsze, że byliśmy dobrze schowani, bo jak wielu uświadczyło i jak sami słyszeliśmy Austryjacka mentalność wobec śpiących nie dziko nie jest zbyt przyjazna.



<= Dzień poprzedni
/ Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 6

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(3)
Przed snem nasze oczy cieszył wspaniały widok świetlików latających w pobliżu namiotu; niesamowite są te małe robaczki, tak cudownie upiększające szarość.

Po kolejnej zimnej nocy budzimy się dopiero o 9 a wjeżdżamy o 11.
Nie zdążyliśmy przejechać nawet kilometra, a już się rozpadało:

Deszczowe Czechy © sq3mka


...i tak w deszczu pokonujemy pierwsze 20 km dzisiejszego dnia. Podczas pierwszej przerwy, gdy deszcz powoli ustawał spotkaliśmy Czeskiego sakwiarza...dołączył on do nas podczas śniadania, jednak nie był specjalnie rozmowny.

Podobnie jak wczoraj, dzisiaj również koło południa chmury ustępują słońcu i błękitowi nieba:

Rozpogodzenie © sq3mka



Doszliśmy do wniosku, że prawie każdy Czech albo jeździ Skodą, albo rowerem albo motorem...chociaż najczęściej mijani jesteśmy przez Skody z rowerami na dachu.

Powiem wam, że widząc Pana w kapeluszu przed każdym przejściem za każdym razem uśmiechałem się do siebie...

- ten kapelusz ma coś w sobie :)

Przejście dla pieszych © sq3mka


Na przemian pokonując podjazdy i delektując się zjazdami docieramy do miejscowości Telc w której znajduje się zabytkowe centrum:

Telc - zabytkowe centrum © sq3mka


Ostatnie kilometry to tradycyjne poszukiwanie miejsca na nocleg...padło na las w bliskim sąsiedztwie miasteczka Dacice:

Dacice - kamping © sq3mka


Podczas naszej kolacji zaczyna kropić, więc w tempie ekspresowym i tak już właściwie o ciemku (skończyliśmy jazdę dopiero o 21) pakujemy wszystko do namiotu. Co by nie było nudno wokół namiotu latają świetliki a mieszkańcy Dacic chyba świetnie się bawią podczas jakieś lokalnej imprezy...

-fajerwerki?
-były
-muzyka?
-była
-syreny alarmowe?
-były
-Musiała być całkiem spora ta impreza...

Rekordowy dzień przewyższeń czas zakończyć, teraz pora spać.



<= Dzień poprzedni \ Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 3

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Dzisiaj wstajemy dosyć wcześnie bo już o 7. Na trasę ruszamy o 8. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się w Nowogrodźcu na jakieś śniadanie (standardowo w moim przypadku bułka + ser i plasterek pomidora)

Po wyjeździe z miasta ruch natychmiast staje się mniejszy, co nas wręcz momentami zadziwia (oczywiście pozytywnie), ponieważ w końcu poruszamy się drogą wojewódzką, a ja osobiście nie mam o nich za dobrych opinii.

Jedziemy coraz bliżej gór, więc i podjazdy stają się większe. Po jednym z nich zjeżdżamy na rynek do Lubań-ia, gdzie zagaduje nas pewien Pan. Opowiada nam on o Lubań-u, jak to pracował w Poznaniu, jak to kradną na Ukrainie i jak to był na inwazji w Czechach śpiąc miesiącami po lasach...bardzo ciekawy człowiek i to jest piękne, że człowiek w podróży na rowerze obładowanym 30kg bagażem tak mocno przyciąga takich ludzi, zawsze niezwykłych, mających coś ciekawego do przekazania...

Dzisiaj także żegnamy Polskę...na razie tylko na chwilę, wjeżdżając do Niemiec w Radomierzycach.

Niemcy © sq3mka


Niemiecka informacja dla kierowców © sq3mka


Od razu znajdujemy szlak rowerowy do Zittau, którym mijamy kilka Niemieckich miejscowości oraz docieramy przed jeden z klasztorów przez który prowadzi droga świętego Jakuba.

Klasztor © sq3mka


Klasztor na drodze św. Jakuba © sq3mka


Klasztor na drodze św. Jakuba © sq3mka




Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej "Jakubową drogą" wzdłuż rzeki Nysy.
W pewnym momencie zaczepiło nas dwóch sakwiarzy z Polski, jak się okazało są oni też z Poznania i szykują się do pokonania w przyszłym roku drogi świętego Jakuba. Z tego co mówili oznakowanie w Polsce nie jest najlepsze, a i czasami trzeba jechać dennymi drogami, chociaż co jakiś czas można trafić na przyrodnicze perełki. Wydaje mnie się, że generalnie z oznakowaniem szlaków w Polsce nie jest najlepiej. Bez odpowiedniej mapy do pomocy ruszać jakimkolwiek szlakiem po nieznanym terenie niesie spore ryzyko zgubienia. Po wymianie jeszcze kilku doświadczeń kontynuujemy naszą podróż wzdłuż Nysy.

Droga św. Jakuba wzdłuż Nysy © sq3mka


Do Zittau docieramy krótko po południu. W mieście nie spędzamy za dużo czasu i dosyć szybko wjeżdżamy z powrotem do Polski. Ponieważ nie zauważyliśmy znaku, mieliśmy mały problem ze znalezieniem trójstyku ale ostatecznie przy drugim podejściu się udało:

Trójstyk granic © sq3mka


Ze względu na to, że zostało nam trochę złotówek zbaczamy trochę z trasy i jedziemy do Kopaczowa w poszukiwaniu sklepu. Kiedy po dość długim podjeździe powoli traciliśmy nadzieję na jakikolwiek sklep i wkurzało nas tracenie czasu na przyjechanie tam naszym oczom ukazał się jakże oczekiwany widok...mały wiejski sklepik; a podczas czekania:

Prawdziwa polska wieś © sq3mka



Posileni, obkupieni na następny dzień z przyjemnością oddajemy się długiemu zjazdowi z Kopaczowa. Niestety aby nie było tak kolorowo Paweł łapie gumę, a co gorsza zauważamy, że opona jest uszkodzona (ma dziurę przy obręczy przez którą wystaje dętka).

- Co poradzić?!
- Taak taśma izolacyjna może pomoże

Tak więc kolejne na tej wyprawie ściąganie całego bagażu, odkręcanie koła i cała procedura związana z ściąganiem opony...następnie burżujska ilość taśmy izolacyjnej na oponę i pozostaje
mieć nadzieję, że będzie okej.

I z powrotem zakładanie bagażu, i w drogę...

Po chwili ostatecznie żegnamy się z Polską i wjeżdżamy do Czech:
Granica Czeska © sq3mka


Po przejściu granicy,chwila przerwy na zmianę map i prawie od razu zaczynamy największym jak do tej pory podjazdem w okolicach góry Vapenny (789).

Przydrożna Czeska kapliczka © sq3mka


Po małych problemach z znalezieniem noclegu rozbijamy się 2 km przed miejscowością Straz pod Ralskem.



<= Dzień poprzedni / Dzień następny =>

Trójkąt Wyszehradzki 2011 Dzień 2

Wtorek, 28 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Z naszego noclegu zbieramy się o 9:30. Spało się całkiem dobrze, chociaż trzeba się trochę przyzwyczaić do spania na materacu i w śpiworze.

Kierujemy się w stronę Głogowa. Niestety pobłądziliśmy i ostatecznie całą drogę pokonujemy ruchliwą krajową 12, mijając między czasie granicę województw:

Kolejne województwo © sq3mka


Już w Głogowie przekraczamy Odrę:
Most nad Odrą © sq3mka



W bardzo ładnym centrum miasta udaje nam się znaleźć sklep rowerowy w którym kupujemy dodatkowe zapasowe dętki.

Starówka w Głogowie © sq3mka


Po wyjeździe za miasto mamy wrażenie, że krajobraz zmienił się natychmiastowo. Zaczynają się górki, a na horyzoncie malują się pierwsze pasma górskie:

Góry! © sq3mka


I tak urzeczeni wspaniałością krajobrazu, pokonując pierwsze dłuższe i wyższe wzniesienia docieramy do słynącego z wyrobu ceramiki Bolesławca :

Ceramika Bolesławiecka © sq3mka


Kilka kilometrów za Bolesławcem odwiedzamy również radziecki cmentarz:

Cmentarz radziecki © sq3mka


Groby na cmentarzu radzieckim © sq3mka


Co ciekawe mijamy także cerkiew...na rubieżach wschodnich naszego kraju jest to widok nie rzadki ale na zachodzie...?! to już ciekawostka.

Dzień kończymy około 19 kilka kilometrów przed Nowogrodźcem, rozbijając się na łące między polami.



<= Dzień poprzedni/Dzień następny =>

Parowozownia Wolsztyn

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Kolejny wyjazd na majówkę do Wolsztyna rozpoczynam o 7:20 po przyjeździe Macieja. Wspólnie ruszamy żwawym tempem do Głuchowa po resztę squadu.

...i tak z lekkim opóźnieniem, kilkanaście minut po 8 ruszamy. Jedzie nas 7: Paweł, Mateusz, Maciej, Mateusz, Grzegorz, Mateusz i Mateusz(Ja).

Trasa od 3 lat niezmieniona. Najpierw krajowa 5, dalej 32. W Strykowie krótka przerwa, Mateusz, który prowadził do tej pory na szosie odłącza się od nas
i wraca do domu.

Kolejne kilometry pokonujemy w sześciu w bardzo dobrym tempie z wiatrem w plecy.

Do samego Wolsztyna robimy dwie przerwy docierając do celu podróży 1,5h przed rozpoczęciem parady parowozów. Z tego względu najpierw trafiamy na rynek i oglądamy
paradę orkiestry i prezentację okolicznych szkół. Między czasie spotykamy się z Piotrem, który brał udział w zlocie maluchów. Na zakończenie szybkie zakupy w biedronce i
w końcu możemy oddać się oglądaniu parowozów:

Czeski parowóz i piękna Helena © sq3mka


Parowóz - majówka w Wolsztynie © sq3mka


Parowóz © sq3mka


Maszyniści © sq3mka



Powrót do domu zdecydowanie bardziej trudniejszy. Wiatr albo boczny albo wmordewind. Zmęczenie coraz większe. Mimo to robimy tylko dwie typowo odpoczynkowe przerwy.

Pozostałości poprzedniego ustroju © sq3mka

Słońce zaczyna zachodzić robi się chłodniej. Niestety Mateusz nie wytrzymał i ze względu na ból kolana został w Stęszewie czekając na transport samochodem.
Po około 40min Paweł z Mateuszem kończą wyjazd w Głuchowie a Maciej, Grzegorz i Ja pokonujemy jeszcze 10km do Poznania.

Do domu wróciłem prawie dokładnie po 12 godzinach.
Było ciężko ale za to słońce pięknie przyświecało przez cały dzień.

BM Dolsk jako kibic

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(13)
Pobudka za kwadrans ósma...trochę szwendania po domu, śniadanie i o 9:30 wyjazd. Tak zaczyna się dzisiejszy dzień.

Ze względu na sprzyjającą aurę, niewielki wiatr i rocznicę Meridy to właśnie na niej postanowiłem przejechać dzisiejszą trasę. Pierwszy jej etap do doskonale znane asfalty Świerczewa
Lubonia, dalej Wiry i wzdłuż otuliny WPN-u do Mosiny w której zaczynam poznawać nową trasę. Jedzie się bardzo fajnie, słońce świeci...otacza las i stosunkowo mały ruch.


...i tak kręcąc docieram do Żabna w którym robię krótką przerwę w pobliżu drewnianego kościoła. Za Żabnem zaczynają się już otwarte tereny...delikatnie pofalowane.
Drewniany kościół w Żabnie © sq3mka

Po kilku kilometrach docieram do drogi wojewódzkiej 310 którą mijając słynne Manieczki, Szymanowo i Psiarskie docieram do Śremu.

Nie robiąc przerwy kieruje się tablicami na Leszno drogą 432 z której zjeżdżam już po kilku kilometrach w Nochowie. Ostatnie kilkanaście kaemów do samego Dolska to jazda
wśród pięknych pól, łąk i lasów.
Zjazd kilka kilometrów przed Dolskiem © sq3mka


Kościół w Dolsku © sq3mka

Do Dolska dojeżdżam zaledwie na chwilę przed finiszem Gigowców. Po około 40 min finiszuje Tomek, a 20 min po nim Mateusz. Chwilę pogadaliśmy, zostałem napojony izotonikami i
o 14 ruszam w drogę powrotną.

Po 1,5h siedzeniu nogi nie specjalnie podają, a podjazdy mimo, że małe idą jak krew z nosa. W dodatku skończyło mi się picie w bidonie i wpadłem na głupi pomysł pojechania dalej i kupienia czegoś później....i tak mordowałem się aż do Czempinia jadąc w dodatku pod wiatr.
Merida DW 310 © sq3mka

Po drodze spotkał mnie miły akcent ze strony stróżów prawa...pomiar fotoradarem...wyniki prawie jak na liczniku. W pierwszej chwili jak zobaczyłem wyciągniętą rękę policjanta myślałem, że czeka mnie kontrola nic takiego jednak się nie stało:) Szkoda tylko, że nie miałem powera aby przycisnąć.

W Czempinu robię zakupy w jednym z małych sklepików co bym mógł rower w miarę spokojnie zostawić na dworze.
Merida w pełnej okazałości © sq3mka

Po porządnym napojeniu od razu czuje, że siły wracają...po kilkunastu kilometrach na krajowej 5 zauważyłem wzrost tempa, a i podjazd w Rosnowie poszedł mi niezwykle łatwo.
Ostatni etap trasy to Komorniki, Plewiska i Junikowo...a w domu...czuje łydy...

Wiosenna stófka

Sobota, 2 kwietnia 2011 · Komentarze(1)
Pobudka o godzinie 9...widok zza okna nie nastraja zbyt optymistycznie - pochmurne niebo + mżawka. Jednak po szybkim pakowaniu i śniadaniu kilka minut po 10 ruszam z pod domu.

Pierwszy etap trasy w mżawce doskonale znanymi mi drogami przez Przeźmierowo i Kiekrz aż do Rokietnicy.

Dalsza jazda to już poznawanie nowych terenów i dość częste kontrolowanie mapy żeby nie pobłądzić.
Wielkopolskie krajobrazy © sq3mka

I tak po dodze mijam super krajobrazy...a przy okazji cisza, spokój i mały ruch. Nieoczekiwanie trafiłem na bardzo ładny pałac i tradycyjny ceglany kościół.
Kościół w miejscowości Objezierze © sq3mka


Pałac w Kowalewku © sq3mka

Po 46km docieram do Obornik i jakoś tak mi się udało, że prawie od razu trafiłem na rynek. Po chwili zostałem "namierzony" przez fotografów prowadzących akcję "100 nieznajomych"...tak więc zostałem obfotografowany, pogadałem chwilę...dokończyłem drugie śniadanie i ruszyłem dalej, drogą wojewódzką 187.

Jedzie się całkiem przyjemnie, wiatr zgodnie z prognozami niewielki...niestety jak to na drogach wojewódzkich bywa brak pobocza i sporadycznie jadące tiry potrafią stresować.

Po około godzinie pedałowania docieram do Szamotuł w których byłem dwukrotnie, jednak nigdy nie widziałem największej atrakcji tego miasta - wieży Halszki.
Wieża Halszki © sq3mka


Pozwole sobie zacytować:
"Halszka przez 14 lat więziona była w słynnej baszcie szamotulskiego zamku. Księżniczka mogła zeń wychodzić jedynie w celu uczestniczenia w odprawianych w pobliskiej kolegiacie nabożeństwach."

Wieża w Szamotułach i kellys © sq3mka

Historia ta jest niezwykle ciekawa, zainteresowani tutaj mogą znaleźć więcej informacji.

Po krótkim odpoczynku ruszam w stronę Poznania wjeżdżając na wojewódzką 184. Droga całkiem przyzwoita...przez pierwsze 10km jest nawet droga rowerowa. Niestety momentalnie gdy wjeżdżamy do gminy (bodaj) Rokietnica piękny asfalt nagle znika. Na rowerze MTB źle się tam jedzie i trzeba bardzo uważać. Po prostu "japy" na całej szerokości drogi.

Przed Poznaniem jeszcze chwila przerwy przed żabką na uzupełnienie płynów i już bez większych przerw przez Wysogotowo i Junikowo do domu.

Cały wypad trwał w okolicach 5,5h co daje jakąś 1h 10 min przerw, fotografowania. Ot taka ciekawostka...